[#100]
Re: Commodore bankrupt..off
@rafgc,
post #98
Aktualnie walka z piractwem chroni jedynie interesy "producenta/dystrybutora", konsument ma w tym układzie tylko grzecznie wyjąć portfel i zapłacić.
Rzecz w tym, że jeśli kupisz cokolwiek innego niźli oprogramowanie to otrzymujesz możliwość ewentualnego zwrotu, jak również gwarancję, mało tego przed zakupem często jesteś w stanie ocenić stopień przydatności tego co chcesz kupić. W przypadku softu, nie ma ani jednego, ani drugiego (o zwrocie zafoliowanego pudełka nie dyskutujmy, bo software to nie buty), ani też trzeciego (stopień skomplikowania).
Biorąc pod uwagę powyższe, łatwo chyba dojść do wniosku, że coś tu jest trochę nie tak. Przykładów na robienie w jajo legalnych użytkowników jest cała masa, jak chociażby ograniczona ilość aktywacji programu, tudzież brak możliwości odsprzedania licencji wraz z kluczem sprzętowym. Tutaj Autodesk się kłania - znam firmy mające legalne licencje AutoCada, instalowane via crack, bo BOK Autodesku odmówił aktywowania pakietu i nie pomogły tłumaczenia, że reinstalowali Windows. I nie ma się tutaj co zasłaniać warunkami licencji, bo prawie nikt ich przed zakupem nie studiuje (bo są za długie, albo wręcz są niedostępne - dostępne stają się po uruchomieniu programu instalacyjnego) ani tym, że producent może w nich zawrzeć co mu się podoba. Soft niestety jest niezbędny do pracy i nie każdy program da się zastąpić jakimś zamiennikiem z bardziej ludzką licencją, w szczególności dotyczy to programów - molochów, które zdominowały rynek.
Od dawna kopiuję (czytaj "kradnę" ) wszystko na co tylko mam ochotę rzucić okiem albo uznaję za prawdopodobnie przydatne do pracy zawodowej. Nie chcę nawet liczyć za jaką kasę do tej pory zapierniczyłem softu, ale wynik musi być "gruby" zważywszy, że kopiowałem/kopiuję zazwyczaj soft trudno dostępny i ciężkiego kalibru (specjalizowany inżynierski, bywało, że i przemysłowy).
Jakie są efekty tego mojego złodziejstwa? - ano proste, nie używam zawodowo ani hobbystycznie żadnego pirackiego programu. Dziwne? - nic bardziej mylnego. Pełne pirackie wersje były mi potrzebne do tego, żebym sobie oprogramowanie przetestował i podjął decyzję czy wogóle warto je kupić. Całe to moje złodziejstwo pozwoliło mi odrzucić masę drogiego softu, często kiepsko napisanego i totalnie nie ergonomicznego - o błędach branżowych w nim nie wspominając. I tutaj nie ma co poruszać kwestii wersji "demo", bo dopiero od relatywnie niedawna i tylko w stosunku do programów "masowego użytku" demówka do czegoś tam się nadaje. Ile jest demówek, gdzie większość opcji jest niedostępna lub niedostępny jest zapis projektu? - da się coś takiego przetestować?
Wróćmy teraz do gier, bo tu sytuacja jest ciutkę podobna, tylko pieniądze jednostkowo nieporównywalnie mniejsze (choć rynek pewnie większy). Moim zdaniem gra jest po to, żeby gracza cieszyła i spędził nad nią ileś tam godzin, a nie cisnął ze złością w kąt, bo np. nie podoba mu się sterowanie postacią, umowny bezsens fabuły i brak grywalności wychodzący po drugim etapie czy inne wielce dokuczliwe badziewie. I tu przyznaję się, że choć gram bardzo mało, to też nie kupuję gier w ciemno, zawsze przez chwilę obadam wcześniej pirata. W ten sposób odpuściłem sobie kupno Starcrafta 2 (niewart kasy za jaką był sprzedawany, być może kiedyś kupię jak będzie tańszy i z dodatkiem), natomiast grzecznie zakupiłem gry z serii Warhammer (klasyczny i 40K), bo mnie nie zawiodły.
Zamiast się spinać o kopiowanie (czytaj kradzież), lepiej się skupić na względnie prostym działaniu: jeśli z czegoś korzystam to płacę za to, jeśli natomiast rzuciłem okiem i uznaję, że nie będę z tego korzystał to nie płacę. Za wejście do cukierni i pociągnięcie nosem zapachu wypieków opłat się nie pobiera. Natomiast za pożarcie ciastek i ucieczkę od kasy powinno się karać - tylko jak to przy oprogramowaniu rozróżnić skoro odbiorca software'u nie ma praktycznie żadnych praw? Edukacja i jeszcze raz edukacja, do głów łopatą "etykę postępowania" wkładać, a nie karami i BSA straszyć.