Zapach asfaltu zawsze przypomina mi o Maureen. To było ostatnie - co zapamiętałem - zanim straciłem przytomność: ciężka woń asfaltu. A gdy się ocknąłem, pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem była jej twarz. Powiedziała, że naprawi mój motor. Za darmo, żadnych haczyków. Powinienem był się domyślić, że nic na tym świecie nie jest takie proste. Taak... Kiedy wspominam Maureen, myślę o dwóch rzeczach: asfalcie i kłopotach.
Te słowa, wychrypianie głosem prawdziwego twardziela witają nas w pierwszej scenie wprowadzenia do gry "Full Throttle" (albo po naszemu: "Przepustnica na maksa"). I wierzcie mi - tytuł ledwo co znałem, spodziewałem się po nim czegoś zgoła innego, a do samej gry podchodziłem trochę jak do jeża. Jednak gdy usłyszałem te pierwsze słowa i obejrzałem intro do końca, powiedziałem sobie: "to jest to, ta gra na pewno mi się spodoba". I spodobała się - jak diabli.
Dla niewtajemniczonych - gra jest przygodówką ze stajni LucasArts, a jej akcja rozgrywa się w bliżej niezidentyfikowanej przyszłości - w świecie, który przywodzi na myśl postapokaliptyczne wizje z "Mad Maxa". Głównym bohaterem jest niejaki Ben - przywódca motocyklowego gangu "Polecats", wplątany wbrew swej woli w intrygę, której stawką będzie nie tylko życie jego i jego przyjaciół, ale także przyszłość ostatniego producenta motocykli - firmy Corley Motors. Fabułę gry zgrabnie nakreślono wokół przeplatającego się przez całą grę wątku uczucia, rodzącego się między Benem a Maureen, która okazuje się kimś więcej niż tylko mechanikiem motocyklowym z małego miasteczka przy międzystanowej "dziewiątce".
"Jak odpalić tego gruchota?"
Instalacja, jak to w przypadku gier działających pod kontrolą ScummVM, sprowadza się do wskazania programowi katalogu z danymi gry, zatem najtrudniejszym etapem dla chcącego w nią zagrać amigowca będzie chyba jej zdobycie. Gra uruchomi się na całym wachlarzu amigowych (i okołoamigowych) konfiguracji, zaczynając już od 030 i AGA (choć super płynne to nie będzie), a na najmocniejszych G4 kończąc. Wielką wygodę dla każdego gracza stanowi dostępna w przypadku opisywanego tytułu opcja wczytywania zapisanej rozgrywki bezpośrednio z menu startowego ScummVM.
Grę obsługujemy myszką, a menu zbliżone jest do opisywanego w poprzednim numerze pisma "The Curse of the Monkey Island" (albo inaczej, zgodnie z chronologią: to inferfejs "CMI" bazował na rozwiązaniu z "Full Throttle"). Kliknięcie lewym przyciskiem myszy służy do przemieszczania się po lokacji (nad elementami "używalnymi" kursor wzbogacony zostanie dodatkowo o czerwoną ramkę), a przytrzymanie go - otwiera małe menu, w którym wybieramy określoną czynność (symbolizowaną piktogramami). I tak: pięść służy do zbierania przedmiotów, używania ich, czy (niespodzianka) - uderzania pięścią. Oczy - do oglądania przedmiotów, język - do rozmowy/jedzenia, a but - do potraktowania kogoś/czegoś "z glana". Do inwentarza wchodzimy prawym przyciskiem myszy, a dostępne przedmioty przewijamy strzałkami w oczodołach czaszki (nie będziemy musieli robić tego zbyt często, rzadko kiedy w grze zgromadzimy równie potężny zapas przedmiotów, jak ma to miejsce w innych przygodówkach).
"Dobra, stary - pokaż, co masz"
Pod kątem grafiki gra stoi na wysokim poziomie, do którego produkcje LucasArts zdążyły nas już przyzwyczaić. Chociaż wykonana w niskiej rozdzielczości, to jednak zachwyca bogactwem detali, a animowane przerywniki pomiędzy kolejnymi częściami rozgrywki są po prostu świetne (urzekło mnie szczególnie doskonałe zgranie ruchu ust bohaterów z wypowiadanymi kwestiami, oraz gruba, komiksowa kreska, którą rysowane są postacie). Zgodnie z panującym w 1995 roku trendem, ręcznie rysowana grafika połączona jest tu i ówdzie obiektami renderowanymi. Połączone są one jednak ze smakiem i nie sprawiają wrażenia, że "coś nie pasuje".
"Co słychać, koleś?"
Oprawa dźwiękowa gry to dwie płaszczyzny - pierwsza to standardowe odgłosy wykonywanych czynności, czy ryk motocyklowego silnika - o których wypada powiedzieć, że po prostu są i brzmią tak, jak powinny. Druga natomiast - to podkład muzyczny, który został wykonany - przynajmniej moim zdaniem - rewelacyjnie. Przede wszystkim - nagrano go w studiu, przez kapelę z prawdziwego zdarzenia, a niektóre kawałki (szczególnie "Legacy" z intra) to prawdziwe, hardrockowe "grzałeczki", które z powodzeniem można ustawić jako odgłos budzika w komórce. A skoro już o dźwiękach mowa, to wspomnę jeszcze o jednym - "Full Throttle" to gra z pełnym dubbingiem aktorskim. I co tu dużo mówić - jest świetny. Głosy są idealnie zgrane z wyglądem postaci i ich ruchem warg (szczególnie w tzw. cutscenes, czyli filmikach-przerywnikach, uzupełniających akcję). Ogólnie rzecz biorąc - oprawa dźwiękowa to bardzo mocny punkt opisywanej gry.
"Niespodzianki? Nienawidzę niespodzianek!"
Jeśli przechodziliście już w życiu jakieś przygodówki od LucasArts, to pewnie wiecie już, że na samym łażeniu, gadaniu i używaniu przedmiotów się nie skończy. Tak jest i w tym przypadku - gra została wzbogacona przez twórców o tzw. "elementy zręcznościowe", bez których nie da się przejść do kolejnego etapu. Życie członka motocyklowego gangu nie może się obejść bez okazjonalnego pojedynku na szosie. Oczywiście nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać Bena, gdy dosiada swojego podrasowanego Corleya, ale uwierzcie mi - będą próbować. Ba, w pewnym momencie, żeby zdobyć kluczowe przedmioty, będziemy zmuszeni rozegrać całą serię pojedynków. Na szczęście nie można w nich zginąć, ale na pewno nieraz przyjdzie Wam szorować swoim owłosionym tyłkiem pobocze starej drogi do kopalni. Kolejnym elementem "zręcznościowym", przez który przyjdzie nam przebrnąć to... A, co mi tam, miejcie jakąś niespodziankę. Podpowiem tylko, że nasz bohater z najwyższym obrzydzeniem będzie musiał usiąść za kierownicą (fuj!) samochodu, a konkretnie - poduszkowca (fuj do kwadratu!).
Wspominałem przed chwilą o śmierci - i tutaj drobna (sic!) niespodzianka. Zrywając z chlubną tradycją przygodówek LucasArts, twórcy gry postanowili dać Benowi sytuację (a właściwie cały splot nagłych wypadków), w której od prawidłowej (i dość szybkiej) reakcji zależeć będzie czy przeżyje, czy mruknie: "Hmm... Spróbuję jeszcze raz", a gra cofnie się o kilka chwil. Ostatnią, przykrą niespodzianką jest długość (a właściwie krótkość) całej rozgrywki. Wprawny gracz - czyli ktoś, kto już kiedyś grę przechodził - jest w stanie ją ukończyć w... Ja wiem? Półtorej godziny? Wielka szkoda, zważywszy na to, że gra się bardzo przyjemnie. Jako ciekawostkę dodam, że podobno według pierwotnego pomysłu w grze miał znaleźć się także fragment rozgrywający się w świecie narkotycznych wizji, po wypiciu przez Bena wywaru z Peyotlu. Ostatecznie jednak został wycięty (i wcale mnie to nie dziwi). Być może jednak ta decyzja miała wpływ na ogólne wrażenie, że gra jest zbyt krótka.
"Masz jakieś ostatnie słowo?"
"Full Throttle" to bardzo ciekawa gra, z intrygującą fabułą, dopracowaną grafiką i doskonałym podkładem muzycznym. Mogę ją z czystym sercem polecić każdemu, zwłaszcza że poziom zagadek nie wymaga jakiegoś szczególnego wysiłku umysłowego. Szkoda tylko, że tak szybko się kończy.
Plusy:
+ ciekawy pomysł
+ ładna grafika
+ świetne udźwiękowienie
Minusy:
- zbyt krótka rozgrywka
Artykuł oryginalnie pojawił się w piątym numerze Polskiego Pisma Amigowego.
Full Throttle - LucasArts 1995 | ||||
75 | 1 CD | |||
80 | ScummVM | |||
85 | ||||