Był to rześki, lutowy poranek... No, może nieco później było, nazwijmy to południem, a właściwie, dla ścisłości popołudniem. Otóż tego rześkiego popołudnia, siódmego lutego, przechadzając się jak zwykle po moim rodzimym mieście spotkałem ni stąd ni z owąd niejakiego Barthona (zresztą sir), z którym zupełnie przypadkowo umówiłem się na tę właśnie godzinę w tymże właśnie konkretnym miejscu. W oczy rzucała się jego promieniejąca na mój widok twarz oraz brak podstawowego ekwipunku zimowego, co zresztą przypłacił licznymi odmrożeniami, krańcowym wyziębieniem, migotaniem przedsionków i śmiercią kliniczną, ale o tym potem. Otóż udaliśmy się z nieskrywaną radością do kawiarni internetowej (i nie tylko) "Forum", żeby spotkać się z pozostałymi członkami naszej grupy użytkowników. Na miejscu zjawiliśmy się punktualnie, a nawet nieco przed czasem (czyli za 13,7 sekundy 16:00). Reszty członków chwilowo nie stwierdzono, więc spokojnie poczekaliśmy, a ja wdrażałem Bartka w meandry naszego ostatniego spotkania (na którym haniebnie i karygodnie nie pojawił się).
W końcu oczekiwania nasze zostały
uwieńczone sukcesem i przybył niejaki MaaG. Poczekaliśmy jeszcze około
sześciu sekund na spodziewanych innych członków, a następnie przeszliśmy do
konkretów, czyli podziemia, w którym znajduje się niejaka internet cafe.
Przez całą drogę w dół schodów robiliśmy Marianowi gorzkie wyrzuty iż nie
zabrał ze sobą swojego wspaniałego sprzętu amigopodobnego, ale po chwili
zgodziliśmy się z jego argumentacją, że dla takiego skomplikowanego
urządzenia elektronicznego jest jednak za zimno. W istocie, mróz był
trzaskający (w porywach dochodził do minus siedmiuset, co widać na
załączonym zdjęciu - w prawym dolnym rogu można zauważyć także trzaski
trzaskającego mrozu). Szybko pozbyliśmy się pana siedzącego przy
interesującym nas stanowisku, ktoś tam kogoś popchnął, ktoś niechcący
zahaczył o krzesło, po czym wśród ogólnego poruszenia zajęliśmy należne nam
miejsce.
W ruch tradycyjnie poszedł mIRC i kanał #amiga.rulez oraz nasz ulubiony portal informacyjny. Jako, że w tymże czasie ów portal brał udział w niejakich "rekinach", grzecznie oddaliśmy głosy, po czym oddaliśmy się rozważaniom, dywagacjom tudzież dyskusjom. Przedłużyły się one ciupkę, więc po regulaminowej godzinie przenieśliśmy się z powrotem na górę, gdzie MaaG wyłożył w miarę dostępnej formie założenia i postępy prac swojego desktopu. Niestety, nie wyposażył się na czas w screenshoty, więc musieliśmy się tym razem obejść smakiem. Na szczęście obejście owo miało przebieg łagodny, ponieważ naszymi smakami zajęły się tradycyjne frytki. Niestety, frytki mają to do siebie, że w końcu się kończą, a i Marian w pewnym momencie chwycił swe ubranie i wybiegł w noc, krzycząc że ucieknie mu autobus. Za nim wyskoczył właściciel lokalu, krzycząc "Proszę zapłacić za frytki", a za nim my, chcący zobaczyć jak to wszystko się skończy. A skończyło się następująco: Marian uczepiony zderzaka swojego autobusu odjechał w noc, właściciel złorzecząc wykrzyknął: "Spotkamy się za miesiąc!", a my z Bartkiem rozeszliśmy się, żeby nie robić zbiegowiska.