(...)oznakę lenistwa i nieuctwa wykazywaną w szkole
Regułą to nie jest. Ja sam jestem legatem kwadratowym (chyba tylko mój pies bije mnie na tym polu :)) i w dodatku jednostką zblazowaną mocno (to dzięki Pani Prodziekan, która w mojej grupie prowadziła ćwiczenia z psychometrii; powiedziała mi kiedyś na zajęciach "studenci amerykańscy są zblazowani nawet bardziej od pana, panie Marku" - zabolało mnie to i postanowiłem się doskonalić :D), ale jakoś z pisownią kłopotów nigdy nie miałem. Problem jest większy: rzecz w tym, że w szkołach pewne niechlujstwo językowe jest zwyczajnie tolerowane. Jak teraz sięgam w "zanadrze pamięci", to
nigdy nie trafiła mi się polonistka, która np. używałaby poprawnej formy "jest napisane"; wszystkie, jak jeden mąż - w podręczniku "pisze". Miałem nawet taką (krótko co prawda, na zastępstwo jakąś emerytkę ściągnięto), która próbowała wbijać nam ortografię przedwojenną... Za to wszyskie natychmiast poprawiały każdego, kto wyskoczył z jakimś "wyszłem, poszłem" itp. Chwała im za to, oczywiście; tylko skąd taka dziwna wybiórczość? Co prawda do szkół to mnie posyłali w mrocznych czasach komuny, ale nie wydaje mi się, żeby wiele się tu zmieniło. A prof. Miodka chyba z anteny już zdjęto, niestety (swoją drogą, zawsze chiałem trafić na wykład Pana Profesora - patrząc na jego gestykulację, mimikę - przypuszczam, że to ciekawe i pouczające widowiska). To jedna strona zagadnienia. Druga, to taka, że pojawili się ludzie, którzy z lekceważenia wszelkich zasad pisowni uczynili swego rodzaju "sztukę". Co ciekawe, ja osobiście jestem przekonany, że w większości ci osobnicy z językiem ojczystym radzą sobie co najmniej dobrze; z jakichś tam przyczyn postanowili to jednak zignorować. Dramat polega na tym, że, co było do przewidzenia, pojawiły się tabuny naśladowców, i to niestety z gatunku kompletnych nie(do)uków. Dać takiemu/takiej klawiaturę (trudne słowo
; poważnie, gotów jestem się założyć, że niejeden z takich osobników nie byłby w stanie choćby go przeliterować, a co dopiero bezbłędnie napisać...), to tłuc będzie w nią bez opamiętania; i nieistotne, co w efekcie wyjdzie spod paluchów..., ważne, żeby ktoś zareagował, choćby nawet wyzywając od głąbów... Niestety, przyszło nam żyć w takich czasach i takim społeczeństwie, gdzie lepiej wyróżniać się czymkolwiek niż wcale..., a niechęć do pchania się przed kamery świadczy o społecznym nieprzystosowaniu...
I z tym trzeba walczyć, bo nam rośnie naród tumanów z zaświadczeniami o dysleksji i dysortografii
Walczyć, powiadasz... Pewnie tak, tylko w jaki sposób... masz jakiś pomysł? Tym, że komuś zwrócisz uwagę na forum, nie zastąpisz ani szkoły, ani chęci do nauki. Pewnie, można np. przyjrzeć się bliżej wszystkim takim zaświadczeniom... Tylko dotykamy szerszego problemu. Bo niby dlaczego taki lekarz ma nie wydać biednemu i bezstresowo wychowywanemu dziecięciu odnośnego papierka, skoro rodzice tak ładnie proszą i jeszcze popierają prośbę stosownymi argumentami, a biedny lekarz musi np. zapłacić ratę za nowe auto córki... Dlaczego niby nauczyciel ma kwestionować takie zaświadczenie, chociaż wie, że nic ono warte, jeżeli ma powiedzmy 6 klas * 30 tłuków w każdej i każdy taki papierek to dla niego zaoszczędzone nerwy i ogólnie mniejszy stres... A dla rodziców to przecież czysta oszczędność. Że co, korepetycje niby? Bez żartów - płać i płać, a efektów może nie być... A tak, pieniążki zainwestowane raz w stosowny kwit i spokój... A że po jakimś czasie okaże się, że pociecha zwyczajnie matołem jest? - no cóż, w karierze politycznej to nie przeszkadza
...
Smutne, że jak dobrze się przypatrzeć, to chyba ten stan naprawdę wielu zadowala....
I na koniec pod rozwagę: "Czy świat się bardzo zmieni, jeżeli z młodych gniewnych wyrosną starzy wkurwieni?"
Ostatnia modyfikacja: 21.07.05 10:25