Na początku od razu chcę zaznaczyć, że nie będzie to kolejna szablonowa
recenzja gry (której chyba nikomu nie trzeba pzedstawiać), ale moje ogólne
przemyślenia na temat fenomenu tej gierki oraz jej wpływu nie tylko na moje
spojrzenie na świat gier komputerowych, ale także na to ile ta gra wywołała
zamieszania i to, że przez długi czas pozostawała tematem numer jeden wielu
arykułów w poczytnych niegdyś czasopismach komputerowych (ś.p. Secret
Service - rulez).
Pierwsza część gry została wydana w 1993 roku i od razu stała się grą
nieomalże kultową oraz wywołała poważny zamęt i spore zamieszanie we
wszystkich kręgach graczy i nie tylko. To co ugruntowało jej pozycję, to
sposób w jaki oddziaływała na gracza. Osoba grająca w Dooma całkowicie
odrywała się od rzeczywistości. Wystarczy na nią popatrzeć - strach i
przerażenie w oczach, na twarzy morderczy grymas oraz często nerwowe ruchy
ciałem, jakby to ona była postacią walczącą ze złem na ekranie komputera.
Poza tym, jak na tamte czasy gra miała doskonałą grafikę i bardzo klimatyczną
muzykę (dzisiaj, przynajmniej dla mnie, jest całkiem przyzwoita), no i
całkiem sporą grywalność.
Zamieszanie jakie wywołał Doom to przede wszystkim skrajna przemoc jaką
obserwujemy w czasie rozwałki - wszędzie martwe ciała lub korpusy, ponabijane
na pale, ukrzyżowane na ścianach, podwieszone na sufitach i przypalane żywym
ogniem. Są miejsca, gdy ujrzymy bijące jeszcze serca leżące na niedużych
kolumnach, zupełnie jak na ołtarzch podczas czarnej mszy. Do tego dochodzą
różnego rodzaju bronie o dosyć spektakularnym działaniu. Dzięki Doomowi
wynaleziono zupełnie nowe zastosowanie dla piły łańcuchowej - dzięki niemu
nie służy ona wyłącznie do cięcia drewna, ale także mięsa (niekoniecznie
martwego). Przez te właśnie elementy gra spotkała się z niesamowitą krytyką
z różnych stron: "po co tyle przemocy", "ta gra jest brutalniejsza niż
'Koszmar z ulicy Wiązów'", "to gra dla ludzi chorych psychicznie napisana
przez psycholi", "większe zło to już tylko Intel i Microsoft". Pomimo tych
sprzeciwów gracze byli wniebowzięci (albo raczej do piekła-wzięci), a
szefowie IdSofware tylko liczyli zyski ze sprzedaży. Oczywiście panowie
Romero i Carmack nie próżnowali i gdy fale protestów już przygasały dolali
oliwy do ognia i w 1994 wydali część drugą z dopiskiem Hell on Earth. W grze
nic się nie zmieniło (no może dodano kilka potworków i nową broń), a całe
zamieszanie powróciło nieomalże ze zdwojoną siłą. W ten oto sposób o grze
usłyszeli chyba wszyscy - zwykli ludzie, tłuści dziennikarze i politycy.
Zaowocowało to między innymi zakazem sprzedaży gry w Niemczech (na marginesie
to zakazali oni także sprzedawania Mortal Kombat 2). W ten oto sposób
przedstawia się spojrzenie normalnych ludzi na tę wspaniałą grę.
A teraz punkt widzenia zgoła odmienny. Spójrzmy na Dooma oczami gracza - zupełnie innego gatunku człowieka. Dla nich Doom był tym, czym dla spragnionego na pustyni woda, gwiazdką z nieba, darem niebios (chyba raczej piekieł), arką mającą uchronić przed potopem - może trochę przesadziłem, ale wielu graczy oszalało na punkcie tej gry. Specjalnie dla niej rozbudowywali swe maszynki aby gra chodziła płynnie, zarywali noce i olewali szkołę - przez co teraz mamy niski odsetek ludzi z wyższym wykształceniem.
Teraz, po tym całym zachwycie nad grą, spójrzny na nią chłodnym okiem, z
perspektywy czasu. Amigowy Doom ukazał się, o ile pamięć mnie nie myli, pod
koniec 1997 roku. Bynajmniej nie został on wydany przez
samo IdSoftware. Owa firma jedynie uwolniła kod źródłowy gry i tym samym
oddało inicjatywę w ręce naprawdę zdolnych koderów i programistów. Tym oto
sposobem w krótkim czasie doczekaliśmy się pierwszej działającej wersji portu
Dooma na nasz ukochany komputerek. Po niej przyszły kolejne, lepsze lub
gorsze. Po rozwinięciu i udoskonaleniu portów większość graczy doszła do
wniosku, że warto było trochę poczekać; obecnie my, amigowcy dysponujemy
jednymi z najlepszych wersji Dooma, które niekiedy przewyższają wersję
pecetową. Portowanie i granie w Dooma na Amidze do tej pory budzi zdziwienie
u niektórych użytkowników PC. Zadają oni pytanie: "jak to Doom na Amidze?",
"to wogóle chodzi na tym sprzęcie?". A gdy już zobaczą Dooma w akcji na
ekranie Amigi to przecierają oczy ze zdumienia.
Osobiście pierwszy raz z Doomem zetknąłem się gdzieś ok. 1997 roku kiedy
miałem wreszcie kasę na modernizację Amigi (kupiłem kartę E1230/40+8MB, CD
4x, HDD 1.6GB). Gdy sprowadziłem już sobie Dooma, zainstalowałem i
odpaliłem to po prostu zaniemówiłem i bezwiednie poniosłem się w wir walki.
Przez pierwszy miesiąc nie grałem w nic innego, a gdy dostałem inne części
(Hell on Earth, Plutonia, Evolution) to byłem wręcz wniebowzięty. Po
kilku godzinach grania byłem tak naładowany wrażeniami i emocjami, że nie
mogłem na niczym skupić uwagi. Po jakimś czasie gdy kilka razy ukończyłem
różne wersje gry zupełnie przestałem grać i na jakiś czas nawet zapomniałem
co to Doom. Od tamtego czasu chęć na granie w Dooma przychodzi falami -
po prostu przez parę tygodni w nic innego nie gram, potrafię w ciągu jednej
nocy przejść jedną część (przeciętnie zajmuje mi to do tygodnia).
Warto również wspomnieć o całym mnóstwie klonów pisanych i wydawanych
na podobieństwo Dooma. Część z nich reklamowano jako: "tak jak w Doomie",
"podobne do Dooma". Gier tych napisano tak wiele (oczywiście na PC), że
gazety komputerowe robiły porównania tych programów, podawano w ilu
procentach są podobne do pierwowzoru, niektóre z czasopism uwzględniały także
gry amigowe - kolejny raz ukłony w stronę ś.p. Secret Service. Swoją drogą
Secret Service za najlepszą grę doom'o'podobną uznał wciąż wspaniałego
Breathlessa. Oczywiście temat klonów Dooma, tych starszych i tych
nowszych, jest nadal aktualny i zasługuje na osobny artykuł.
Reasumując: Doom jest tym dla świata gier komputerowych czym dla świata książek trylogia Tolkiena. Na jej podstawie stworzono wiele innych, lepszych lub gorszych gier, ale zawsze w jakimś stopniu przypominających pierwowzór.