Aktualności Forum Graffiti Publicystyka Teleport
  • "Demoscena w Polsce" Hanna Mikołajczak - recenzja

06.01.2025 13:11, autor artykułu: Jazzcat, Slayer, MarX
odsłon: 747, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

Książkę "Demoscena w Polsce" Hanny Mikołajczak wszyscy skrytykowali, ale prawie nikt nie przeczytał. A ci nieliczni, którzy to zrobili nabrali wody w usta. Nie mieliśmy zatem innego wyjścia jak wysłać na pomoc naszych odważnych recenzentów - Jazzcat, Slayer i MarX dzielą się wrażeniami z lektury. Ciekawostka - mimo że każda z recenzji pisana była bez konsultacji z pozostałymi autorami, niektóre argumenty, a nawet cytaty się powtarzają.



Jazzcat:

Pojawienie się "Demosceny w Polsce" Hanny Mikołajczak powitałem z otwartymi ustami i ramionami. Praca naukowa na nasz ulubiony temat napisana w dodatku przez osobę z zewnątrz - to może być bomba, myślałem. Pewnie Autorka dostrzegła świeżym okiem coś, czego my już nie widzimy, wycelowała w nasz chlewik snop ożywczego światła... Zrozumiała. Doceniła. Pospiesznie ubrałem się więc w "stylu odzieżowym demosceny" (wyjaśnienie w dalszej części tekstu), wziąłem książkę i rozłożyłem się wygodnie na gumnie.


WPROWADZENIE


W pierwszej części Autorka usilnie próbuje wpasować demoscenę w planszę kultury, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że momentami robi to na siłę. Bo czy nie są przesadą stwierdzenia, że występujące w demach scrolle i pozdrowienia "przywodzą na myśl Arystotelowskie toposy" (s. 62), zaś logosy - "XVI-wieczne emblematy" (s. 63)? Chociaż z drugiej strony są i tacy, co twierdzą, że Jesus was a Demomaker...

Język naukowej rozprawy użyty do opisywania zabaw nastolatków (czym przecież była wtedy demoscena) jest momentami źródłem niezamierzonego komizmu. Ale najczęściej męczy. W trakcie lektury przedzieramy się przez gąszcz utkanych z mozołem słów, pełnych wdzięku i finezji niczym cios wałem korbowym od stara. Oto próbka:

"Rezultat stanowi wypadkową złożoną z wielu elementów składowych, pochodzących często z odległych od siebie dyscyplin, a połączenie wielu dyscyplin pozwala uzyskać nowy wgląd w specyfikę zjawiska." (s. 50)

Pal licho styl, w książce przecież najważniejsza jest treść. Skupmy się więc na niej.


POCZĄTKI SCENY czyli meanwhile in another galaxy


Na s. 20 czytamy: Precyzując ramy czasowe związane z działaniem demosceny przyjęłam następujący podział:

- prescena: lata 1980-84
- demoscena na świecie: początek, 1986 rok
- lata 90. XX wieku: scena PC na świecie."


Jak wyjaśnia autorka są to: "Ramy czasowe oparte na danych z forów i znalezionych materiałach" (s. 158). Nie wiem tylko co to za fora, może wędkarskie...

Oto zatem historia polskiej demosceny w pigułce wg Hanny Mikołajczak:

Okolice 1986: pojawiają się pierwsi twórcy na małe Atari (JAO, WAO, BCA, grupy Pink Softhard, ERG).

Początek lat 90: na scenę wchodzą dwaj główni gracze: Atari Falcon i PC. "Ważnym etapem na demoscenie były lata 90. XX wieku, które zmieniły wizualne reprezentacje ze względu na wykorzystanie platform takich jak Falcon 030 oraz PC-tów". (chodzi o tryb chunky - przyp. mój)

Druga połowa lat 90: dominuje PC, małe Atari powraca z wygnania, gdzieś tam w dalekim tle Spectrum i C64.

Jak widać - w odległej galaktyce, którą zamieszkuje Hanna Mikołajczak, polska scena podążyła alternatywną linia czasową i Amiga pojawiła się tam jedynie na 3 krótkie lata (1989-1992), a po ukazaniu się dema Deformations grupy Deform wyzionęła ducha. Z C64 było niewiele lepiej. Pisząc o pierwszych polskich demach (s. 81) Autorka zupełnie pomija rolę chłopaków z Quartetu i Silver Dreama na C64, co jest grzechem niewybaczalnym. To tak jakby opowiadać o początkach rocka bez Bitelsów, Rolling Stonesów i Krzysztofa Krawczyka! Quartet pojawia się wprawdzie w kontekście Amigi, ale Autorka zdaje się kompletnie nie rozumieć, że podczas gdy Atarowscy pionierzy nie mieli bezpośrednich kontynuatorów, na C64 i Amidze było inaczej - z Quartetu od razu wyrosła cała scena, to dzięki nim wszyscy nagle zapragnęli robić dema. A pierwsza połowa lat 90., o której w książce nie ma prawie nic, to przecież najważniejszy, najbardziej płodny okres w historii polskiej sceny!

W tym momencie już wiedziałem, że do dalszej lektury niezbędny będzie popcorn.

Pisząc o początkach demosceny Autorka często przywołuje dziwaczne terminy "prescena" i "protoscena". (Czemu tak skromnie? Gdzie paleoscena, mezoscena i archaiscena?...) O co tu chodzi, zastanawiałem się, po co mnożyć byty bez potrzeby? Odpowiedź znalazłem w opracowaniach na temat sceny atarowskiej. Otóż rozwijała się ona zupełnie inaczej niż na pozostałych platformach. Po obiecujących początkach w latach 80. scena małego Atari zapadła na parę lat w śpiączkę - nie odbywały się parties, a nieliczne dema wychodziły sporadycznie. Zniknęła. Wybudzać zaczęła się dopiero w 1994 roku, a defibrylatorem okazało się party zorganizowane w Polsce przez grupę Shadows. Co z tego wynika? Otóż według historyków demosceny związanych z Atari wszystko, co wydarzyło się przed 1990 to prescena, po 1994 - demoscena współczesna, a to co pomiędzy nimi - nie istnieje. Niestety Autorka bezrefleksyjnie ekstrapoluje ten podział na pozostałe platformy, co ma katastrofalne dla książki skutki.


KAMĄ BARBI, LEC GOŁ PARTY


Wiadomo, że w rozwoju demosceny ogromną, kluczową wręcz rolę odgrywały parties. Autorka najwyraźniej ma inne zdanie, bo poświęca im raptem 2 strony. A i tak dała radę wszystko pomieszać i pomylić. Próbując ustalić jakie było pierwsze ważne copy party w Polsce wykonuje iście chocholi taniec, szarpiąc się między miłością do Atari, a zdrowym rozsądkiem. Raz twierdzi, ze było to Atari Stars Party z 1990 roku (s. 72), a kilka zdań niżej, że jednak Gdynia '91 (tamże). A przecież łatwo sprawdzić, że Atari Stars Party miało charakter czysto towarzyski - nie odbyły się konkursy i nie wyszła tam żadna produkcja, podczas gdy w Gdyni mieliśmy już compoty z prawdziwego zdarzenia, a dema z pierwszych miejsc na stałe zapisały się w historii polskiej sceny. Dalej nie jest lepiej. Ale oddajmy głos Autorce:

"Dwa lata później (po party Atari Stars - przyp. mój) odbyło się Commodore Party w Koninie oraz Warszawskie Copy Party. W Poznaniu w 1993 r. odbyło się spotkanie Polish Autumn. Również w tym roku miał miejsce zlot QuaST, którego nazwa pochodziła od Klubu Użytkowników Atari ST."

Nie wiem jakim kluczem posługuje się Autorka wymieniając kolejne parties. Wiolinowym? Nastawnym? Ale po kolei. Otóż w 1992, proszę Autorki, odbyły się 3 wielkie parties amigowe (Warszawa I, Warszawa II, Mountain Beer CP w Żywcu i 3 znacznie skromniejsze party commodorowe (Głogów, Konin, Szczecin). Atariscena była wtedy w letargu. Na swoje pierwsze prawdziwe (=z compotami) party musiała czekać aż do 1994 (party Shadows w Mirowie dla małego Atari i drugi QuaST w Ornecie dla dużego), a i tak w porównaniu z takim Intel Outside czy Primaverą z tego samego roku przypominały raczej spotkania kółka miłośników poezji średniowiecznej.

Przywołując kolejne parties pisze: "W ostatnich latach największymi party organizowanymi w Polsce są: Riverwash, Silly Venture, Decrunch i Lost Party". A Load Error to pies?!

Jak wiedzą wszyscy poza Hanną Mikołajczak, apogeum nastąpiło w latach 94-95 kiedy to odbyły się pierwsze dwie edycje Intel Outside. To był absolutny peak polskiej sceny. IO 2 zgromadziła ponad tysiąc ludzi, wystawiono prawie 60 produkcji w compotach (wszystko na Amigę, bo to ona wtedy dominowała), a polska scena nigdy wcześniej i już nigdy później nie była tak ogromna. Byłem ciekaw co Autorka napisała na temat najważniejszego, największego party w historii Polski.

Otóż nic.

Nie ma nawet wzmianki.

BOZON HIGGSA, WEKTOR GLENZA


Autorka za to zastanawia się jak popkultura czy polityka odcisnęły się na demoscenie, śledząc wpływy reklam, filmów czy teledysków na scenowe produkcje. Jednym z najpopularniejszych dem "politycznych" (s. 54) jest według Niej zupełnie zapomniane, prościutkie demko na ZX Spectrum Solidarność: 500 pierwszych dni. A powstałe wcześniej, ciekawsze i przede wszystkim znacznie bardziej znane Prezydemo?...

Autorka pokrótce omawia różnice pomiędzy głównymi platformami, ich możliwości czy narzędzia używane do tworzenia dem. Na s. 61 stwierdza:

"Różnicę wizualną pomiędzy demami powstałymi na komputer Amiga, a tymi które powstały na komputerze PC uwidocznię poprzez porównanie reprezentacji graficznej najsłynniejszego dema na komputer Amiga z jednym dem stworzonych na komputerze osobistym."

Najsłynniejsze demo na Amigę, myślałem sobie, co to może być? Pewnie Starstruck. Ewentualnie State of the Art? A może Desert Dream?...

Niestety nie trafiłem...

Otóż Autorka zestawia demo... Boing z 1984 roku z Final Audition grupy Plastic z 2005 roku.

Serio.

W tym momencie zrozumiałem, że sam popcorn jednak nie wystarczy. Potrzebna będzie zimna, omszała flasza.

Dalej mowa jest o najciekawszych efektach z dem. Jak można się spodziewać - przy omawianiu mapowania tekstur brak wzmianki o Amidze. W świecie Hanny Mikołajczak efekt ten powstał oczywiście na Falconie, a Buddha/Spreadpoint i Rob Rose/Brainstorm byli sprzedawcami kebabów. Ciekaw jestem, czy Autorka zdaje sobie w ogóle sprawę, że prawie wszystkie najlepsze i najsłynniejsze dema na Falcona wg serwisu Pouet to porty produkcji amigowych, a jedne z najciekawszych releasów z lat 90. (Eko System/EKO czy Lost Blubb/Lazer) powstały pod ewidentnym wpływem Amigi...

Pisząc o raytracingu też wypadałoby chociaż wspomnieć o pewnym szwedzkim koderze, który to w 1988 po raz pierwszy umieścił ten efekt w demie... Podpowiedź: nie, to nie było na Atari.

Nie byłbym też pewien, czy Odyssey to faktycznie pierwsze "story demo" (s. 84). Wszak 2 lata wcześniej pojawił się Puggs in Space - historia wesołego kosmity, który dziarsko popierdala sobie przez miasto, a pies amputuje mu kończynę.

Ale najlepsze zostawiłem na koniec.

"Grafika wektorowa także pozwalała na tworzenie obiektów, które wyglądem przypominały diamenty. (chodzi o popularne glenzvectory - przyp. mój) Efekt powstawał za pomocą tzw. wektora Glenza." (s. 83)


Dr Hans Helmut Glenz (1689 - 1799) - niemiecki uczony, wynalazca tzw. wektora Glenza.

BITWA NA DEMA


Punktem kulminacyjnym książki jest rozdział, w którym Mikołajczak wybiera i opisuje najbardziej reprezentatywne demo z każdej z trzech platform: Atari, Amiga i ZX Spectrum. A dlaczego brak C64? Jeśli idzie o małe Atari to sprawa jest oczywista - Numen grupy Taquart to nie tylko najbardziej popularne, ale i najlepsze polskie demo. Nic dziwnego zatem, że wybór Autorki pada właśnie na nie. A co mogłoby być takim odpowiednikiem Numena na Amigę? W przypadku OCS to na pewno Technological Death. A jeśli AGA to Gift. Autorka wybiera jednak Deformations i choć na pewno jest to demo znaczące i na swój sposób przełomowe, to jednak nie nazwałbym go szczytowym osiągnięciem polskiej amisceny. Niepokoi mnie natomiast jedno. Autorka pisze, że pomysł na tańczące postacie Musashi wziął z teledysku Janet Jackson. Olśniło go wtedy, że czarno-białe sceny można łatwo przerzucić na papier robiąc pauzę na odtwarzaczu VHS. Wszystko ładnie, pięknie i zgodnie z prawdą. Tylko skąd Autorka miała te informacje? Nie przypominam sobie, żeby były dostępne gdziekolwiek poza wywiadem, którego Musashi udzielił mi do Krótkiej historii polskiej amisceny odc. 2, która to pierwotnie, w skróconej formie, ukazała się w Amiga Friendship w kwietniu 2023 - kilka miesięcy przed wydaniem książki... Informacji o źródle jednak brak. Autorka przedstawia te fakty tak, jakby była to wiedza powszechnie dostępna.

Najbardziej dostało się jednak Spectrumowcom. Na tapetę poszło 4D Demo 8. Oddajmy głos Autorce:

"Demo jest jedną z późniejszych produkcji demoscenowych, jednak obnaża słabe punkty platformy ZX Spectrum, zwłaszcza w porównaniu z dużo wcześniejszym demem Numen. Jaskrawe kolory ZX Spectrum, grafiki przypominające rysunki wykonane w programie graficznym Paint powodują, że demo nie wywiera na odbiorcy takiego wrażenia estetycznego, jak dema powstałe na innych platformach. Również elementy humorystyczne, które w założeniu miały podnosić wartość dema budzą mieszane odczucia. Podobnie mieszane opinie widnieją w komentarzach widniejących po demem (pisownia oryginalna - przyp. mój), ale zamysł związany z grą słów Star Wars jest niebanalnym akcentem humorystycznym."

Mieszane odczucia budzą raczej powyższe stwierdzenia. Autorka najwyraźniej nie ma pojęcia, że to demo jest parodią parodii. Otóż w 1995 robi grupa Lamers zrobiła demo 4d demo 8, parodiując z kolei 3d demo II /Anarchy z 1992. Bez znajomości oryginału żarty są niezrozumiałe, a cały sens produkcji umyka.


GWOŹDZIE DO TRUMNY


Dziwna ta demoscena Autorki. Pierwsza połowa lat 90. to pustka, Intel Outside nigdy się nie odbyły, a amigowa scena istniała tylko 3 lata... Nazwijmy rzecz po imieniu: "Demoscena w Polsce" ta kpina z czytelników i środkowy palec wyciągnięty w kierunku ludzi, którzy polską scenę budowali. Próba zmarginalizowania czy wręcz usunięcia z dziejów polskiej demosceny Amigi i C64 to zabieg odważnie wpisujący się w modne dzisiaj pisanie historii na nowo. Sprawę pogarsza fakt, że powstałą w ten sposób lukę Autorka wypełnia fantazją i bredniami.

W bibliografii znalazłem "Freaks" Tamasa Polgara, gdzie Autor dość dokładnie przedstawia narodziny i rozwój demosceny. Polecam Autorce przeczytać ponownie i przekonać się, jakimi dwiema platformami Polgar się zajmuje. I wyciągnąć wnioski. Albo chociażby sprawdzić, jakie platformy królowały na pierwszych edycjach największego party w historii Polski (o którym Autorka nie słyszała), a jakie (w tym Atari) doszły później. I zastanowić się z czego to mogło wynikać.

Ponoć Autorka podczas krótkiego, burzliwego kontaktu z przedstawicielami amisceny doznała poważnych obrażeń wewnętrznych. Być może stąd Jej niechęć? "Przez społeczność Atari od pierwszego momentu byłam przyjęta bardzo przyjaźnie, a niekoniecznie na przykład przez kolegów z platformy Amiga, gdzie dostałam potężny hejt za bycie tzw. Atarówą i kobietą w dodatku". Ach, te przebrzydłe Amigowce! Nie dość, że ksenofoby to jeszcze mizogini. Trzęsienia ziemi, gradobicie i koklusz to pewnie też ich sprawa.

Widać też, że tak naprawdę ożywia się kiedy mowa o grach - jej rozmowa z Romualdem Baczą jest autentycznie ciekawa, czuć tam pasję i zaangażowanie. Na pytania do scenowców nie ma pomysłu - są sztywne, wysilone i obnażają brak scenowego obycia.

Zdumiewa też fakt, że miast oczywistej i ogólnie przyjętej formy "lamerzy" Autorka uparcie używa terminu "lamersi" (s. 51 i dalej). I bynajmniej nie chodzi jej o grupę Lamers. Ta przaśna, podwójna liczba mnoga (niczym w starej głupawej reklamie: "oddasz dżinsy za gremlinsy") pasowałaby może do felietonu, ale w pracy naukowej jednak żenuje.

Sporo znalazłem błędów i nieścisłości, rzeczowych i chronologicznych, z czego wniosek, ze nikt po Mikołajczak niczego nie sprawdzał. Giełda komputerowa rzekomo była w Zielonej Górze, a brak Poznania (s. 49), na C64 były tylko dyskietki 5.25" (s. 49), Marcin Iwiński handlował na giełdzie wrocławskiej (s. 100) itede, itepe.

No i na koniec jeszcze ten "styl odzieżowy demosceny" (s. 52). Dalibóg, nie mam pojęcia co mogła mieć na myśli Autorka. Nie wiem jak inni, ale ja wybierając się na party zawsze zakładam szlafmycę, onuce i gumofilce, a od dzisiaj jeszcze obowiązkowy t-shirt z napisem: Wektor Glenza, lamersi!



Slayer:

Historia alternatywna – gatunek literacki lub filmowy zaliczany zazwyczaj do fantastyki naukowej, którego akcja dzieje się w świecie, gdzie historia potoczyła się innym torem niż w rzeczywistości; pod tym względem alternatywna historia odpowiada na pytanie: co by było, gdyby...? (Wikipedia).

Nawiązując do powyższej definicji, "Demoscena w Polsce" Hanny Mikołajczak próbuje opowiedzieć nam coś w stylu alternatywnej historii polskiej demosceny. To historia bez Amigi, jej społeczności i wpływu, jaki one wywarły na polską demoscenę. I może taki eksperyment nawet by się udał, gdyby był zamierzonym działaniem, a nie efektem ignorancji, uprzedzeń i/lub źle przeprowadzonych "badań naukowych". To tak jakby napisać książkę o malarstwie surrealistycznym i "zapomnieć" o takich artystach jak Dalí, Ernst czy Magritte. I tu nie chodzi o jakieś wyobrażenia, sympatie czy antypatie do jednej czy drugiej platformy, ale o czyste fakty, liczby, ilość produkcji, parties, magazynów dyskowych, które czarno na białym pokazują, że demoscena w Polsce Amigą stała.

To dziwi, wszak historia demosceny to nie są biblijne ewangelie, spisane wiele lat po Jezusie, w oczywisty sposób pełne błędów i przeinaczeń, ale wydarzenia ostatnich dekad. Wydarzenia całkiem dobrze zachowane, których uczestnicy mają się wciąż całkiem nieźle (a z pewnością lepiej niż wspomniany Chrystus w chwili pisania ewangelii). Wygląda to tak, jakby autorka wpadła w sidła "atarowskich gawędziarzy", a oni przedstawili jej swoją alternatywną wersję demoscenowej historii w Polsce, która rzekomo kręciła się wokół platformy Atari. Ba, w książce więcej miejsca poświęcono nawet Atari Falcon - na którą to platformę scena w zasadzie nie istniała (nie mówiąc o Polsce) i dobre dema można policzyć na palcach lewych stóp ekipy pijanych drwali - niż Amidze 1200 czy pecetowi (pomijając fakt, że top 5 dem na Falcona to porty dem z Amigi (TBL i Mawi) Nie wiem, po cholerę tak zaklinać rzeczywistość. To trochę jak opowiastki o tym, że były premier Mateusz alias Pinokio rzucał za komuny koktajlami Mołotowa w milicyjne nysy. Wiadomo, papier przyjmie wszystko, ale są chyba jakieś granice tego odklejenia.

Tytuł "Demoscena w Polsce" sugeruje więc przekrój przez różne platformy, najważniejsze scenowe wydarzenia i produkcje, a dostarcza coś zupełnie innego. To niebywałe, ale niemal w każdym rozdziale ma się wrażenie, że autorka kieruje swój "snop światła" nie tam gdzie trzeba, skupiając się na wydarzeniach i produkcjach pozbawionych większego scenowego znaczenia, próbując (daremnie) im to znaczenie nadać. W książce mamy na przykład podrozdział "Magazyny dyskowe". Czy znajdziemy tam cokolwiek o Fat Agnusie, którego pojawiło się na scenie rekordowe 20 (!) numerów? Oczywiście, że nie. To może chociaż wspomniany jest Kebab (6 wydań), Zig Zag (9), Silesia (14), Poczytaj Mi Mamo (9) czy Excess (9)? Też nie. Znajdziemy natomiast zamiast tego informacje o związanym ze środowiskiem Atari zinie Lamerton... Nie znacie? Nie przejmujcie się - znajomi atarowcy, których zapytałem też nie kojarzyli. Co z tego, że amigowa scena magowa w Polsce to był światowy fenomen. Strona Fat Magnus, prowadzona przez MarXa, zgromadziła już ponad 80 tytułów polskich magów (a z pewnością są jeszcze jakieś zagubione), z których sporo przekroczyło kilka numerów. To dorobek i wkład, który naprawdę trudno przeoczyć, ale jak widać da się - może dlatego, że magowa scena Atari była w kraju nad Wisłą nad wyraz skromna? I żeby nie było - sceny C64, ZX czy PC też zostały potraktowane w książce po macoszemu. Też niezasłużenie.

Przykłady można mnożyć. W temacie parties autorka "zapomina" o największej demoscenowej imprezie w Polsce, czyli Intel Outside. Dowiemy się natomiast, że tajemniczy manuskrypt znaleziony w mchu i paproci mówi, że "na przełomie maja i czerwca 1986 r. nieliczni jeszcze atarowcy mieli okazję spotkać się na Ogólnopolskim Spotkaniu Użytkowników w Krakowie". Legendy mówią, że to właśnie wtedy przez krakowski rynek przechodziło trzech atarowców, którzy stanęli w kolejce po obwarzanki. Ten właśnie dziejowy moment nazwano później "ogólnopolskim spotkaniem".

Nie przekonuje mnie także samo "zbalansowanie" publikacji. W ponad 160-stronicowej książce, samego demoscenowego "mięsa" jak stosunkowo niewiele. Dużą część zabrały wywiady, przypisy czy kontekst historyczny związany z rozwojem komputerów. I nawet jeśli ciekawie jest poczytać o tym, jak rozwijały się kluby komputerowe w komunistycznej Czechosłowacji, to jednak przy braku choćby wzmianek o Technological Death/Mad Elks, Gift/Potion, wspomnieniu choćby o grupach Pulse, Sunflower, Elude, Anadune, Floppy czy imprezach takich jak Satellite, Symphony, Gravity czy Load Error jest to co najmniej dziwne.

Przyjemność z lektury "Demosceny w Polsce" odbiera także język i styl pisania. Nie od dziś wiadomo, że prawdziwą sztuką jest opowiadanie o rzeczach trudnych w prosty sposób. Poruszający znacznie bardziej skomplikowane kwestie, Kwantechizm naszego ex. scenowego kolegi Andrzeja Dragana czytało mi się znacznie lepiej niż książkę Hanny Mikołajczak. Chcecie przykład? Proszę:

"Przekroczenie granic dyscyplinarnych uwidocznione w projektach demoscenowych, jak i wykorzystanie tychże praktyk w obrębie scen muzycznych przez profesjonalnych artystów egzemplifikuje pojęcie transdyscyplinarności, jak również oddaje charakter Latourowskiego aktora-sieci. "

Na koniec może o tym co mi się podobało, choć za wiele tego nie ma. Książka jest przyzwoita od strony papierowej, twarda okładka, dobry papier i jakość zdjęć, nie znalazłem także literówek. Zdaje sobie również sprawę, że porządne spisanie dziejów polskiej demosceny to temat trudny i niewdzięczny. To zadanie czasochłonne i wymagające ogromnej ilości pracy, tak więc - z czystej przyzwoitości - docenić muszę trud autorki, nawet jeśli książka to "tylko" rozszerzona wersja pracy naukowej. Niestety para poszła w gwizdek - a szkoda.



MarX:
Tekst pierwotnie ukazał się w Amiga Friendship #4.

Nawet nie wiecie jak cieszę się, że ktoś wreszcie "na poważnie" zajął się badaniem polskiej demosceny. Dzięki takiej publikacji jak książka Pani Hanny Mikołajczak wiemy już, że demoscena jest jak pole minowe. Nie można ot tak wejść w strefę zaminowaną, bez dokładnej mapy terenu, zapoznania się ze wskazówkami tubylców i protokołów z przesłuchań jeńców wojennych. Pani Hanna, postanowiła jednak zaufać swojej intuicji i już po paru metrach na nieznanym terenie rozerwało ją na strzępy.

Tym nieco przewrotnym wstępem chciałbym was zaprosić do przeczytania mojej krótkiej refleksji nad książką pt. "Demoscena w Polsce - historia, przeobrażenia, specyfika". Na początku nie zapowiadało się źle, wręcz było całkiem obiecująco. Pani Hanna w ciekawy sposób opisała genezę demosceny. Spojrzała na nią z bardziej socjologicznego punktu widzenia. Mimo, że formalny język trochę męczył to lektura i patrzenie wraz z autorką na demoscenę z zupełnie innej perspektywy dawało sporo frajdy. Do czasu. Uderzenie nastąpiło znienacka. Pani Hanna przedstawiając specyfikację sprzętową komputerów wykorzystywanych na demoscenie postanowiła zabłysnąć swoją wiedzą o amigowych produkcjach demoscenowych:

"różnicę wizualną pomiędzy demami powstałymi na komputer Amiga, a tymi które powstały na komputerze PC uwidocznię poprzez porównanie reprezentacji graficznej najsłynniejszego dema na komputer Amiga z jednym z dem stworzonych na komputerze osobistym".

Pewnie myślicie, że Pani Hanna porównała Starstruck TBL-ów do jakiejś produkcji na blaszaka, albo chociaż coś od Ghostownów czy innej Andromedy. Nic podobnego, porównała demo Boing z 1984 z pecetowym Final Audition z 2005. Hmmm… Takim zestawieniem, na pewno nie zaskarbiła sobie sympatii u Amigowców. To był ten moment, w którym autorka książki wpadła na pierwszą minę. Potem niestety było coraz gorzej. Czytając, obserwowałem jak Pani Hanna zaczyna "odpływać" w bliżej nieokreślone rejony swoich wyobrażeń o demoscenie. Amiga - najbardziej prominentna platforma demoscenowa w pierwszej połowie lat 90 (a więc w złotym okresie demosceny) została praktycznie pominięta. Oczywiście należy się uznanie za opis dema Deformations, ale to trochę za mało jak na tak znaczącego gracza. Rozumiem, że autorka utożsamia się ze środowiskiem atarowym, jednak pisząc pracę naukową wypadałoby "zanurkować" trochę głębiej, choćby z samej ciekawości naukowca. Niestety nie pofatygowała się, aby sprawdzić jaki wpływ na demoscenę miała Amiga i społeczność skupiona wokół niej. Nie sprawdziła o ile więcej dem i magazynów dyskowych pojawiło się na Amidze w porównaniu do Atari. Całkowicie umknęło jej, że serce polskiej demosceny biło zupełnie gdzie indziej, niż jej się wydaje. Nawet w rozdziale o gamedevie nie wyszła poza atarową strefę komfortu. W efekcie, czytelnik może odnieść mylne wrażenie, że cała polska demoscena kręciła się i nadal kręci wokół środowiska ze znaczkiem fujiyamy. Owszem, demoscena atarowska jest bardzo ciekawym zjawiskiem, ale jest tylko fragmentem większej całości (i to nawet nie najważniejszym). Zdecydowanie zabrakło Pani Hannie szerszego spojrzenia, szkoda.

Podsumowując, książka nie byłaby zła, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze należałoby usunąć z niej i tak mało znaczące wzmianki o Amidze i innych platformach (w końcu serce Pani Hanny bije w rytmie dźwięków self-testu z małego Atari). A po drugie, trzeba by było zmienić tytuł książki na "Demoscena Atari w Polsce", bo tak naprawdę w niewielkim stopniu opowiada ona o polskiej demoscenie jako całości. A jak się okazało demoscena to przeciwnik trudny, o bardzo wielu twarzach i nie tak łatwy do "prześwietlenia" jakby mogło się na pozór wydawać. Przeciwnik, który niestety pokonał Panią Hannę. Mam nadzieję, że kolejni badacze tego wspaniałego tematu okażą więcej dociekliwości i dostarczą nam w końcu coś naprawdę wartościowego i przede wszystkim OBIEKTYWNEGO!

komentarzy: 7ostatni: dzisiaj 20:56
Na stronie SCENA.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem