Aktualności Forum Graffiti Publicystyka Teleport
  • Mountain Beer Copy Party 25 (+1) lat później - część 1

15.03.2018 01:22, autor artykułu: Sim/Wanted Team
odsłon: 6627, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

W czerwcu 1992 odbyła się w Żywcu impreza o nazwie Mountain Beer Copy Party i było to trzecie amigowe party w historii polskiej demosceny. Trzecie, bo po Gdyni (którą przypomniałem w tym materiale), w marcu 1992 miało miejsce party warszawskie; zacna impreza, na której wyszły takie klasyki jak Deformations/Deform czy Marchewki/Alchemy. Na pewno do niej kiedyś wrócimy. Dzisiaj bierzemy jednak na warsztat Mountain Beer Copy Party. Poniżej możecie przeczytać relację uczestnika imprezy - Vadera - współpracującego wówczas z grupą Suspect (i znanego dzisiaj jako Sim/Wanted Team), który pamięta Żywiec doskonale, bo było to jego pierwsze pełne party. Ba, pamięta je dzisiaj lepiej niż swój pierwszy pocałunek, żonę, auto, a nawet pierwszą komunię (lub równie dobrze!). „Wydawało nam się, że jesteśmy w raju - początek wakacji, las, piwo, weseli amigowcy wokół… Magia! To było coś, czego nigdy nie zapomnę”. Rzucam w takim razie klawiaturę Simowi (uważaj na czerep!) i życzę delektacyj sensorycznych.



Rozdział pierwszy
Co to za Górskie Piwo? I jak się je je?



Były to czasy, kiedy wieczorne Wiadomości miały już komputerowo animowaną czołówkę, w piątkowy wieczór zaczynał się 20-minutowy serial o nocnej warszawskiej drukarni gazet pt. "Aby do świtu", a po Wiadomościach tego samego dnia królował detektyw Cooper poszukujący z ekipą sprawców zabójstwa młodocianej prostytutki i amatorki białego proszku - Laury Palmer. Czasy, kiedy na kasetach firm "MG" oraz "TACT" (która potem przekształciła się w "TAKT") prym wiodły takie płyty jak "Ten", "Lost Paradise", "Gothic", "Dirt", "Rage Agaist the Machine", "Black Album", "Das Boot", "The Madman's Return", czy "Blood Sugar Sex Magic"; a północny nurt black metalu był budzącą grozę w większości słowiańskich córek i synów hałaśliwą nowością. Kiedy to na kasetach VHS wymieniało się nagrane z MTV videoklipy, nosiło się ramoneski, do matury było jeszcze kilka lat, a napicie się piwa było nie dość, że zakazane, to jeszcze ekscytujące. Kiedy krągłości białogłów oglądało się po kryjomu i z rumieńcami w HAMie, a ci nieliczni, gotowi wydać 22900 (jeszcze nie nowych) złotych mogli podziwiać je w bardzo kolorowym magazynie o dźwięcznym tytule "CATS" ;). Kiedy szefem państwa był Pan Elektryk (0), a wełna wyprana w Perwollu była jak nowa. Wtedy to nadzieja na lepsze jutro była tak żywa i piękna jak wiosenny poranek. Było to jak wczoraj. Żywe, piękne, pełne energii... Tymczasem minęło już ponad 25 lat!

O Mountain Beer Copy-Party 1992 było głośno zanim jeszcze pojawiły się oficjalne wieści, że w ogóle się odbędzie.

Poprzednie copy party (1), które zostało zorganizowane w dniach 21-23 marca 1992 roku w Warszawie przez lokalne grupy, tj. Action Direct, G-Force oraz Katharsis, pokazało, że polska scena amigowa na dobre się rozkręciła. Że mimo pewnych animozji pomiędzy ludźmi z Warszawy i Trójmiasta grupy nie idą w ślady kolegów zza oceanu (2), ale skupiają się na prawdziwych projektach i produkcjach. Dema wystawione na copy party w Warszawie nie pozostawiały wątpliwości, że polska scena amigowa z dnia na dzień rośnie w siłę. Po produkcjach jak "Deformations" Deform, "Marchewki" Alchemy, "Faster Than Hell" atarowsko-amigowskiego W.F.M.H., "Testament" Katharsis, czy "Xenium" Old Bulls i "Hexadecimal Perfections" Action Direct mogliśmy być pewni, że kolejna impreza się odbędzie. Nie ma bata. Jest to tylko kwestia czasu. Pozostawało jednak jedno, ale istotne pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi, a które budziło niemało emocji: gdzie to będzie i oczywiście kiedy.

Jedni sądzili, że będzie to ponownie Trójmiasto. Wszak pierwsze amigowe copy party miało miejsce właśnie tam. A panowała tendencja, że party odbywały się w sposób cykliczny. No i co istotne - mijał prawie (no, prawie) rok od tego już milowego gdyńskiego meetingu.

Bydgoszcz - jeżeli o nią chodzi - mimo centralnego położenia odpadała. Old Bulls rośli wprawdzie w siłę, ale komunikacja z nimi nie była najlepsza. Poznań nie był daleko, ale nie było tam jeszcze formacji, która przyciągnęłaby scenę. Ani o Mad Elks, ani o FCI nikt jeszcze nie słyszał.

A może Szczecin? Kto wie... WFMH (sekcja Atari i Amiga), Quartet i do tego świetny Pic Saint Loup. O ile jednak WFMH byli świetnymi koderami, to Quartet ostatnio przycichł, a PSL - mimo, że wspaniali z nich muzycy, to jednak ogarnianie organizacji nie szło im tak dobrze, jak czterech kanałów (bądź trzech na Komodzie).

Napięcie i konsternacja rosły. Znowu Warszawa? Nie... Gdańsk!! Jokerzy? Kiedy następny ZigZag??? Kiedy Fat Agnus? Spekulowano coraz częściej...

I nagle, jak grom z jasnego nieba, chyba w połowie wiosny 1992, spadła na nas wiadomość, że następne party odbędzie się na południu... Gdzie? Na południu w... Żywcu! Kiedy? 27-28 czerwca 1992 roku. Organizowane miało być przez polską sekcję grupy Grace, a jego nazwa robiła wręcz piorunujące wrażenie na dorastającym adepcie informatyki (z kiełkującym wąsem) - "Mountain Beer Party"!... I stała się światłość (Stary Testament, Xięga Rodzaju: rozdział 1, werset 3).

Pomimo początkowego zdziwienia i rozczarowania trójmiejskich amigantów, wyobraźnia wypełniana górskimi plenerami, melodyjnymi potokami, dzwonkami owiec, kozim serem (chociaż kto wtedy myślał o Cozie, poza Suspectami ;)), Amigą i piwem (!) nie dawała spać po nocach! I tylko myśl o podróży nieco chłodziła rozgrzane do czerwoności, podniecone i spragnione scenowe dusze.

Przyznam, że niełatwo mi teraz odpowiedzieć na pytanie, czy informacja o party dotarła (do Trójmiasta) dzięki magazynom dyskowym, listownie czy może poprzez kontakt telefoniczny któregoś z trójmiejskich scenowiczów (Extend, Tracker, Peters czy Kalosz...). Tak czy owak liczyło się tylko to, że początek wakacji będzie spędzony w Żywcu.


Rozdział drugi
Przygotowania


Grupy już zaczęły przygotowywać się do party. Składać rutynki, pisać moduły, pikselować. Niestety, w Trójmieście, bowiem na tym regionie się skupię, sprawa wyglądała trochę słabawo. Joker Team zamilkło i nie wiadomo było czy cokolwiek zakodują. A jeżeli tak, to musiałoby to być coś, co przerośnie nie tylko "The Return", ale i "Deformations". Jak pamiętam, GBH szykował się do większego wyjazdu poza granicę Polski. Takie przynajmniej informacje krążyły. Podobnie Luzers Team. Po wspaniałym dentrze, pracę skupiły się raczej na "wojennym" demku dla Katharsis. I mimo, że sporo było już zrobione, to jednak grupa wahała się z jego dokończeniem i wydaniem. Grupa Haze była już w fazie rozpadu (lub rozkładu), a powstały niedawno na jej gruzach gdyński Suspect nie miał (jak się okazało) materiału na demo. W szeregach grupy Suspect jednak prace trwały na dobre. Nowo nabyty koder - Kane - który dotychczas kodował na małym Atari, zasilił szeregi gdyńskiego ugrupowania i zacięcie pracował na swojej Amidze, którą miał zaledwie od 5 miesięcy. Co do wcielenia Kane'a do Suspectu to nie "bez winy" pozostawał Pillar. Traf (albo przeznaczenie) chciał, że obaj Panowie chodzili do tej samej klasy. No i dla Pillara, który był już w grupie, było oczywiste, że jego kolega też się przyłączy.

Po dziś dzień mile wspominam spotkania i konsultacje części na zielonym monitorze marki Unimor.


Amiga, na której powstało Immortal Visions (i inne produkcje Suspect), zdjęcie z 2018
[Fot. Kane/Suspect]


[Fot. Kane/Suspect]


Kane'owi dzielnie sekundował Pillar i Art-B (3), który grafikę pikselował z kolei na czarno-białym monitorze (też Unimorze?). Extend natomiast stanął odważnie, choć jak to miał w zwyczaju, nonszalancko, za klawiszami.

Codziennie na przerwach w LO między Pillarem i Kane'em trwały rozmowy, wymiany pomysłów i dyskusje. Chętnie się temu przysłuchiwałem i dzieliłem uwagami i pomysłami. Było to bardzo podniecające, bo po raz pierwszy brałem, choć raczej trochę biernie, ale mimo wszystko, udział w powstawaniu AMIGOWEGO DEMKA.

Tak więc "dobrze szła robota". Tak, dobrze szła.

Rozdział trzeci.
Telefon na południe w popołudnie.


Wyjaśnienia i przygotowania. Pewnego szkolnego dnia Kane i Pillar z Suspectu zapytali, czy nie pojechałbym z nimi na party. "\o/" - pomyślałem i bardzo się ucieszyłem. Party! Super!... Był jednak mały problem. Jeszcze nie miałem Amigi, a więc nic nie mogłem przygotować na party. Na dodatek wraz z przełomem roku 1991/1992 "Przyjaciółka" podrożała z ok. 3.650.000 na 4.999.999 zł (4) i wszystkie marzenia oddaliły się o kolejne długie miesiące (trudno dziś opisać żal i smutek jaki panował w sercu ówczesnego niedoszłego miłośnika komputerów Amiga). Wobec powyższego nie miałem ani adresów, ani telefonów do organizatorów… Z pomocą przyszedł Kane - podał mi numer telefonu i wszystko, co było potrzebne do kontaktu, w tym pseudonim mojego przyszłego rozmówcy - Dixan05. Ten pseudonim, muszę przyznać, mocno mnie wtedy zadziwił. Do tej pory bowiem nazwa "Dixan" kojarzyła mi się jedynie z proszkiem do prania...

A co do kontaktu. Trzeba Tobie wiedzieć, Drogi Czytelniku, że organizatorzy (a głównym z nich był muzyk i grafik Dixan05) prosili - co było swoistym novum - o rezerwacje. A jedynym sposobem, w jaki można było tego dokonać był telefon. No więc trzeba było zadzwonić na południe.

Pamiętam jak dziś jak w oświetlonym popołudniowym słonkiem pokoju w Gdyni, trzęsącymi się lekko z podekscytowania rękami wykręciłem (tak, WYKRĘCIŁEM - ongiś numery się wykręcało ;) 6-cyfrowy (+ kierunek) numer na drugi, jakże odległy koniec pięknej, odrodzonej trochę wcześniej Polski.

Operatorka, a raczej komutatory i protokół SS7 (jeszcze wersja działająca "inbound") doprowadziły moje żądanie marszrutyzacji do miejscowości o nazwie Jeleśnia. Nie wiedziałem jak miał na imię mój rozmówca, więc trzeba było jakoś elegancko to rozegrać. Po sygnale, że telefon jest gotowy i odebraniu telefonu przez organizatora nastąpił dialog:

- Dzień dobry, nazywam się (moje imię). Czy mogę rozmawiać z... errr... z Panem "Diksanem Zero i Pięć"?
- Tak, przy telefonie.
Uff, pierwsza kropla potu nie spadła.
- Hej, Dixan. Jesteś głównym organizatorem Mountain Beer, prawda? Chciałbym zapisać się na party w Żywcu.
- Tak, to ja. A skąd dzwonisz?
- Z Gdyni.
- Z Gdyni? A tak, jedzie Was tam kilku. Chłopaki z Suspect... Dobra! Jaka ksywa?
- Vader.
- No OK. Zapisane. A bierzesz komputer?
- Nie.
- No dobrze, nie ma sprawy. Dzięki. Bilet na wjazd kosztuje tyle i tyle. Płaci się Paypalem. (Żartuję! =P Sprawdzam Twoja czujność, Czytelniku)... Wszyscy płacą na wejściu do klubu. Tam też będą rozdawane identyfikatory i votesheety.
- Woultco?? - zapytałem z niepewnością w głosie.
- "Woutszity" Wieeesz, takie druki do głosowania na competition.
- Aha... Tak, prawda, nie dosłyszałem – odpowiedziałem. - A jak dojedziemy na party będąc już na miejscu?
- Będą znaki. Rozwiesimy je na dworcu. I nasi ludzie będą pomagać odbierać partyzantów.
- Aha, dziękuję. To fajnie. To chyba wszystko. Do widzenia.
- No, cześć! Do zobaczenia na party! - powiedział mój miły rozmówca.
- Tak, do widzenia. Cześć!

Pożegnałem się i odłożyłem zielona słuchawkę telefonu marki ZWT z tarczą po prawej stronie paneliku.

Taaaak. Niesamowite wrażenie. Ręce przestały się trząść. Oooohh.... Amigaaaa... Paaarty... (tak, dosłownie tak było ;). Rezerwacją przez telefon... I to z drugą stroną polskiej ziemi ("czym zdobytą? Krwią i blizną!"). No! To już miałem to z głowy. Jednak, jak to w życiu, została jeszcze inna kwestia... I chyba ważniejsza niż sama rezerwacja. Nie wiedziałem czy rodzice mnie w ogóle puszczą. Jak się nie zgodzą, będzie klops i klapa! Musiałem więc opracować jakiś sprytny plan, aby na 100% się udało. Wymyślić dobrą historyjkę. Że party to ambitny zjazd olimpijczyków informatycznych, programistów i grafików? Hasła "muzyk" nikt jeszcze wtedy nie kojarzył z komputerem, a co najwyżej z Niemenem albo ulicznym grajkiem. Należało im (tj. rodzicon) elegancko wytłumaczyć, kto jedzie, że "taki jeden i taki drugi" z mojego LO. I taki trzeci też. Starsi ode mnie, ale grzeczni i - do tego - porządni katolicy (amen). ;)

I wtedy wydarzyła się historia, która o włos nie zaważyła na moim wyjeździe. Starając się przekonać rodziców, wymieniłem kolegów, którzy jechali. Powiedziałem, że jedzie też taki jeden kolega, co ładnie rysuje. Niefortunnie jednak powiedziałem, jak się podpisuje - Art-B. Na dźwięk tego słowa moi rodzice natychmiast na mnie spojrzeli podejrzanie. Pomyśleli i zapytali z miejsca, czy nie jest on przypadkiem pracownikiem owej niesławnej spółki (część z czytelników może pamięta historię spółki Art-B). Zaczęli wypytywać kto to i co on robi z "młodszymi od siebie". Ostrzegali, żebym uważał, aby mnie nie wciągnął w jakieś machloje i machinacje finansowe. Że jak będę z nim przystawał to pójdę, jak on, do więzienia. =)

Możecie sobie wyobrazić, że trochę mi zajęło czasu, by wytłumaczyć, że to tylko pseudonim, że hobby tego kolegi to grafika, że to nie żadna spółka, tylko zbieg okoliczności, że to od jego imienia, i że to tylko pseudonim ARTystyczny licealisty - rowieśnika. I że też katolik ;). I że żadne więzienie nikomu (na razie) nie grozi.

Patrzyłem z napięciem na rodziców. Ostatecznie, po naradzie, na ich prośbę, dałem rodzicom numery telefonów do rodziców moich licealnych współtowarzyszy – Kane’a i Pillara i... hurraaaaaaaa! UDAŁO się! Rodziciele się zgodzili! Była radość. Nie mogłem się doczekać!

Kolejne tygodnie zleciały szybko. Kane rwał dłuższe włosy z głowy, dorzucał nowe efekty (gummy balls, plazma, procedura na wyświetlanie animacji). Extend energicznie poganiał wszystkich telefonicznie, bo czasu mało. Art-B zostawiał Amigę na noc, by wyrenderować animacje, a Pillar, jak to miał w zwyczaju, spokojnie, z uśmiechem łagodził wszystko. Ja natomiast po raz kolejny rozbiłem swoją świnkę-skarbonkę, aby policzyć, ile mi brakuje do Amigi. Pani w sklepie nie chciała mi już sprzedać żadnej świnki, pytając, co zrobiłem z tuzinem poprzednich ;)

W międzyczasie dowiedziałem się też, że mój znajomy ex-komodziarz, Revisor/Axis (później Brainiax), co już cieszył się Amigą od kilku miesięcy, też jedzie. A właściwie to... on nie wiedział, że jedzie. Dowiedział się ode mnie - przekonałem go. Revisor się wahał i nie wiedział, czy ktoś z Trójmiasta w ogóle się "tam" wybiera. Wszystko dogadaliśmy na jednym z kursów językowych, na który przypadkiem uczęszczaliśmy razem. Miał już nawet wstępnie opracowany plan podróży.


Rozdział czwarty
Kierunek: Żywiec!


W końcu nadszedł dzień wyjazdu na party. Był to ostatni dzień szkoły - piątek, 26 czerwca 1992. Gdynia Główna. Dworzec PKP, wczesna wieczorowa pora, gdzieś 18 czy 19. Piękny słoneczny wieczór, odpoczynek po szkole, a szkolne cenzurki już w kieszeni (bądź prawie (5)). Ludzie z Rumii i Gdyni, ich monitory i maszynki oraz nieodzowne w tamtych czasach polskie plecaki ze stelażem firmy PolSport, w kolorze pomarańczowym, zielonym, niebieskim... Osobiście miałem szczęście być bardziej oryginalny, bowiem posiadałem (i posiadam do dziś) takowy plecak w kolorze moro - istny szał i status. Wszyscy koledzy spotkali się na dworcu około godziny przed wyjazdem. Należało być raczej na czas. Nie było komórek, smartfonów i innych "dziwactw" technologicznych, żeby w razie czego powiadomić współtowarzyszy o jakichkolwiek nieprzewidzianych okolicznościach. Dowiedzieliśmy się wkrótce, co było zresztą logiczne, że chłopcy z Sopotu i Gdańska dołączyć mieli do nas w trakcie jazdy.


Dworzec PKP Gdynia Główna osobowa
[Źródło: PKP Gdynia]

Po jakimś czasie, jak już się wszyscy poznaliśmy, rozpoczęły się obrady, którym przewodził Extend, a dotyczyły one kwestii w rodzaju ile piw zakupić na drogę i co robimy z biletami. O ile decyzja konsumpcji była kwestia raczej personalną (jak i "honoru" dorastającego młodzieńca "pod wąsem"), to kwestia biletów dotyczyła już całości i, jak się później okazało, komfortu podróży. Część chciała kupić bilety w kasie, inna część natomiast opłacić kanara.

Ostatecznie Extend, mający w tej kwestii, jak się wydawało, już pierwsze doświadczenia, przekonał co bardziej wahających się, że "lepiej się złożyć i zapłacić mniej, a dodatkowo będziemy mieć przedziały dla nas podczas całej podróży do Katowic. Tak więc 80% partyzantów spiknęła się i zdecydowała się zrobić składkę. Nie bez znaczenia były tu Amigi i monitory - po prostu nie chciało się nam już telepać że sprzętem przez dworzec, schodami w dół. Extend uspokoił się zadowolony, choć tylko na chwilę.

W końcu przyjechał oczekiwany z Gdyni Cisowej (prawdopodobnie, bo tam jest baza dalekobiegów) pociąg i zatrzymał się. Weszliśmy więc (a raczej, jak to za komuny bywało – wbiegliśmy, bo przecież albo pociąg odjedzie, albo ktoś nam zajmie miejsce) (6) do pustego raczej wagonu i rozłożyliśmy się w przedziałach według upodobań i znajomości. W sumie zajęliśmy wstępnie chyba 2 przedziały, a jeszcze mieli przecież dołączyć chłopcy z Sopotu i Gdańska. "Kierownik wyprawy" - Extend - powrócił do stanu pobudzenia i policzył partyzantów, a następnie zagadał z "mundurowym" i poinformował nas, że spoko, że nie ma co trząść dupami, i że wszystko pójdzie "zgodnie z planem" \o/. Następnie zebrał od każdego słuszną, ale niewysoką w porównaniu z ceną detaliczna składkę. Byliśmy więc gotowi na...


Pociąg zbliżający się do stacji Gdynia Główna
[Źródło: PKP Gdynia]


Rozdział piąty
Wy/Ruszyli!!


No i nadejszła wiekopomna chwila. Charakterystyczne trzaśnięcie elektrowozu pasażerskiego EP09 z hamulcem pneumatycznym i elektrodynamicznym (zmniejszającym zużycie klocków hamulcowych) poinformowało nas, że właśnie ruszyliśmy. Wspaniale. WSPA-NIA-LE. Byliśmy coraz bliżej party! Jeszcze nawet nie wyjechaliśmy z Gdyni Głównej, a pierwszym iskrom jakie wydobyły się spod kół lokomotywy wtórowały pierwsze wzloty kapsli butelek. Oczywiście towarzyszyły im bułki i kanapki zrobione przez nasze kochające Mamy. Ekscytacja podróżujących rosła.

Po kilku....nastu minutach dojechaliśmy do Sopotu, gdzie przyłączył się do nas Black Conrad z dziewczyną, tzn, przyjaciółką, tzn. Amigą. Nie wiem czy był też Miva. Zacytuję klasyka: "k...., nie wiem". BC wsiadł spokojnie do pociągu i nie mając wyjścia został zaproszony do przedziału, gdzie trwała już na dobre impreza pod batutą "kierownika wyprawy" (Extenda), jego kompana Petersa i nieśmiałego trochę Cozy. Natomiast w przedziale, w którym miałem przyjemność się znaleźć, siedzieli dość spokojnie Very Funny, Pillar, Kane, Revisor, przyszły koder Real Destruction - Piontal oraz słynny już w mojej rodzinie "manipulant i hochsztapler" - Art-B. Możliwe, że był z nami też Tracker… Chociaż nie… Tracker niestety nie pojechał, był natomiast inny, bardzo wesoły facet o dźwięcznym, dość gumowym pseudonimie Kalosz. Nie pojawił się coraz mniej aktywny gdynianin - ByteMan. Ponoć już prawie kończył demo na Luzers Copy Party. W drugim przedziale natomiast byli Extend, Peters, Dalthon, Coza i Black Conrad, który dosiadł się we wspomnianym wcześniej Sopocie. Tymczasem część ekipy ugasiła już pierwsze pragnienia, ochoczo zabierając się za gaszenie kolejnych (co, trzeba wspomnieć, jest typowe dla gdyńskich scenowców jadących na południe kraju). A w Gdańsku natomiast dołączyła do nas reszta ekipy, w tym Mr. Pavelo. Niestety nie pamiętam kto jeszcze.

Byliśmy więc już właściwie w komplecie. Extend zliczył wszystkich, wyegzekwował ponaglająco należność, po czym udał się z delegacją (czyli Extend i "organizator wyprawy" w jednej osobie) do kierownika wagonu. Transakcja, jak można się domyślać, poszła bardzo gładko. My szczęśliwi, że mamy komfort (ehem...wtedy nie towarzyszyło nam żadne zażenowanie z tego powodu), a kierownik wagonu bogatszy o tydzień swojej nielekkiej pracy.

Tutaj mała dygresja. Transakcje tego typu cieszyły się w tamtych ciekawych dniach sporym powodzeniem. Praktyka owa trwała może około roku, dwóch. Jak się później przy innych wyprawach okazało, PKP zaczęło wysyłać na podobne akcje swoich własnych pracowników w cywilu. Wskutek tego wielu konduktorów, czy to łasych łatwego zarobku, czy chcących raczej ulżyć swojemu losowi, zostało potraktowanych karnie, tracąc nierzadko ówczesne stanowiska i stając się (z powrotem) np. młotkowymi, stukającymi w kółka pociągu. Uderzyło to też w nas i nasze kieszenie, choć z mniejszym impetem (w głąb).


Rozdział szu(?)sty
Pod-rusz!


Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej, a już całą ekipa mieliśmy 2 przedziały dla siebie. Niestety nie udało się przekuć przejścia między nimi. Ale i tak było wspaniałe. Zachodzące słońce świeciło delikatnie przez okno, oświetlając chylące się ku niemu łany zbóż. Rozmowom o demach, modułach i produkcjach z ostatnich miesięcy towarzyszyły Specjal, Eku oraz Gdańskie, które lały się tu i ówdzie obficie po brodach. Ostatnie kanapki rozpływały się w ustach, a gdzieniegdzie dało się wyczuć smakosza pasztetu albo jajka. Część milczała, część popijała kanapki lemoniadą albo zagryzała pomidorami. Część czytała (możliwe?) xiążkę.

W trakcie rozmów wyszło, że Kane zakodował jakiś efekt dla jaj, ale nie chciał zdradzić jaki to element demka. Art-B chciał poprawiać rysunek i myślał podłączyć Amigę do kontaktu w przedziale, a wpadający co chwilę do nas Extend pytał, czy demo Suspectów naprawdę skończone, bo on, jakby co, skończył muzykę. Kane zdradził, że w demku jest hidden-part, Coza, że nic już nie koduje, a Art-B, że jednak skończył rysunek i chce się spokojnie rozluźnić na party, skoro w pociągu się nie da. Kalosz był bardzo zadowolony z end-tune'a, a Extend znowu wpadł i zapytał, czy nie ma ktoś odsprzedać piwa, bo Cozę suszy, a wstydzi się przyjść. Ale nie może to być Specjal tylko Eku.

Z czasem ludzi w całym wagonie zaczęło przybywać, jednak nikt nie śmiał dołączyć do drugiego przedziału. Krążący wte i wewte długowłosy Extend sprawiał wrażenie nader pobudzonego, a nasze otwarte przedziały wydawały chyba nie za bardzo nieprzyjemną, dla nie-biesiadników, woń rozlanego przez przypadek piwa, pasztetu i jajka. Przyczyną tego pierwszego było głównie hamowanie pociągu... Ale komfort był. Dla nas. ;)


Rozdział siódmy
Przesiadka.


Nawet nie zauważyliśmy, że minęła dwunasta. Już sobota. Zresztą w przypadku takich podróży to normalka...

Czas mijał na kolejnych rozmowach o wyższości jednej kwestii nad drugą (Trójmiasta nad Warszawa, Amigi nad Atari, Gdyni nad Gdańskiem i wakacji nad szkołą). Część z nas udała się jednak na spoczynek.

Po 10-11 godzinach, a więc około 8 rano, dojechaliśmy do Wrocka Głównego. To niczym piorun trafiło w podróżników - przesiadka! Wysiadamy! Budźta się, wyngiel przywieźli!

Jeszcze w połowie senni, z opuchniętymi buziami, zdejmowaliśmy plecaki z drabinek i pomagaliśmy tym mniej sprawnym bądź bardziej zaspanym. Niestety podczas wychodzenia z przedziałów okazało się, że ktoś w jednym z nich, jak to się mówiło, wygenerował "fraktala". A z racji, że postój był dość krótki, nie udało się (wszystkiego) posprzątać. Powiem inaczej - wskazane raczej było jak najszybsze ewakuowanie się.

Ha, mała dygresja. O ile pamięć mnie nie myli, to jechaliśmy przez stolicę i kilku warszawskich scenowców (Action Direct, Katharsis) wsiadła do tego samego pociągu, jednak kilka wagonów dalej. Extend, będąc ze wszystkim na bieżąco, ściągnął do naszego przedziału jednego czy dwóch z nich. Jednak kto to był, o czym dyskutowali i, co ważne - co pili - nie wiem. Prawdopodobnie był to Ninja, być może zawitał też Mr.Root. Chociaż mogę się tu mylić. Nie pamiętam, by był on gdziekolwiek.

Wracając do tematu: Wrocek, dworzec, poranna godzina, kac, przesiadka... Czas działać! Szybka wysiadka z pociągu pozwoliła nam ocalić zarówno skórę jak i lekko nadszarpniętą opinię. No dobra, co się rozlało, to się rozlało. Trudno. Idziemy na kolejny pociąg.

Czekając i przysypiając na drugim peronie nagle usłyszeliśmy radosne odgłosy. To następni Amigowcy machali nam na powitanie. Przywitaliśmy się każdy z każdym. A byli nimi, jak pamiętam, wrocławscy tubylcy. Alchemy - w charakterystycznych czarnych koszulkach z ksywami - przywitało się z nami wszystkimi (uścisk dłoni z Frodo, Vico, Rudolfem był ładnym przyjacielskim akcentem). Przywitali się z nami chłopaki z Proxis (Hudinsky), z Investation (wesoły Charles Kluge), Future Revolution (Roy B. Kyan))... Było to o tyle osobliwe, że po lekturze zinów miało się wrażenie, ze Amigowcy (a przynajmniej ich część) to osobistości z bardzo wybujałym ego. O ile w przypadku niektórych była to prawda, o tyle tutaj towarzyszyło mi miłe rozczarowanie.

Słowem - było nas już trochę. Po wszystkich przywitaniach i krótkim oczekiwaniu, wsiedliśmy do kolejnego wagonu. Tym razem już na klina (bez skojarzeń;)) i na ścisk. Cóż, nie było już takich wygód jak wcześniej. Ale nic to. Już prawie jesteśmy...

Rozdział ósmy
Przyjechali!


Po kilku godzinach dojechaliśmy w końcu do Żywca.


Dworzec kolejowy i budynek stacji Żywiec w dzielnicy Zabłocie
[Źródło]

Powitało nas upalne powietrze. A trzeba Tobie wiedzieć - Czytelniku - że nad morzem temperatura jest zazwyczaj o 2, 3°C niższa niż w innych miejscach Polski. W Żywcu było wręcz gorąco. Udaliśmy się do wyjścia z dworca. Potworny skwar wylał się na nas z nieba niczym kocioł parującej, piekielnej siarki. Półprzytomnym, zaspanym scenowcom, niczym Jakubowa drabina, pojawiły się przed oczami papierowe plakaciki i kartonowe znaczki zostawione przez organizatorów. Umieszczono je, według słów Dixana05, na dworcu kolejowym oraz licznie na słupach, jak również na przystanku autobusowym, wraz z indykacją jaki autobus wziąć i gdzie wysiąść. No więc ruszyliśmy tymi śladami...


Rozdział dziewiąty
Śrubka.


Aby wyjść z dworca należało pchnąć masywne drewniane drzwi. W ich górnej części wstawione były szyby. Pamiętam, że nie były lekkie i do otwarcia trzeba było użyć niemałej siły. Wyszliśmy z dworca i przeszliśmy przez ulicę, aby udać na właściwy przystanek autobusowy. Nie pamiętam teraz, ale chyba na przywitanie wyszedł nam jeden z organizatorów. Szybko wyjaśnił co i jak.


Hol dworca PKP w Żywcu ze wspomnianymi, masywnymi drzwiami
[Źródło: blog Kolej na podróż]


Dworzec PKP w Żywcu, widok od frontu (zdjęcie wykonane przed renowacją renowacji renowacji)
[Źródło]

Z samego miasta Żywiec niestety nic nie pamiętam. No, może poza upałem, dworcem PKP i niewielką uliczką przed nim, spółdzielczym domem handlowym "Beskid", gorącą odrapaną metalową barierką przy przystanku PKS oraz słupem przystanku autobusowego.

Przyjechał autobus. Chyba marki Jelcz bądź Ikarus. Nie ogórek i nie Autosan, bo to nie trasa na taki "komfort". Pierwsza część ekipy załadowała się do pojazdu. Moja część się nie zmieściła - trzeba było czekać na następny. Po kwadransie przyjechał. Kupiliśmy bilety u drajwera i zaczął się ostatni etap podróży.

Przyznaję, że budziliśmy niemałe zdziwienie. 20-30 młodzieńców, z pudelkami, na których były klawisze oraz monitorami w rękach. Plecaki że stelażem, śpiwory... Krótko - patrzono na nas z zaciekawieniem.

Po jakichś 10, może 15 minutach w koooońcuuu wysypaliśmy się z autobusu, o mały włos do przybocznego rowu. Nie było to spowodowane brakiem stabilności, ale tym, że przystanek autobusowy był przydrożny. A jak wiadomo, takim przystankom często towarzyszą rowy z wodą.

Klub o metalicznej i oryginalnej nazwie "Śrubka" był przed nami, prawie przy samej uliczce. Piękny drewniany budynek z charakterystycznym dla gór spadzistym jak namiot dachem upewnił nas, że jesteśmy w górach. Żart... (7). Budynek klubu "Śrubka", z cegły, powstał w 1947 i był świetlicą zakładową Fabryki Śrub w Żywcu. Przed klubem, po drugiej stronie uliczki, rozpościerały się piękne, zielone pola. Słońce i cisza - jak na wczasach.


Zdjęcie klubu Śrubka przed renowacją
[Źródło: blog Ciekawostki - wypaśny Żywiec]

Rozdział dziesiąty
Let's Party!


Było już sobotnie przedpołudnie, może koło 11, a kolejka na wejściu była już spora. Właściwie to przed wejściem. Tuż za nim był mały przed-hallik, gdzie na środku, ale bliżej wejścia, stał prostopadle stół (uczniowska ławka) z dwoma kartonami, w których znajdowały się wejściówki i karty do głosowania. Oraz naklejki. Trochę funky-psychodelic, bo na różowym, gumowatym materiale, ale za to trwałe, że hej!


Identyfikator i specjalnie przygotowana na party naklejka wręczane przy zakupie biletu (zdjęcie zrobione w 2017)
[Fot. Sim/Wanted Team]

Słychać było gwar i rozmowy, często przerywane śmiechem. Trzeba było niekiedy wręcz wykrzykiwać swoje pseudonimy, które cierpliwy organizator, powtarzając czasem "słucham?" wpisywał na identyfikator oraz na listę obecności. Przy okazji oczywiście inkasując 20.000 bądź 22.000 polskich złociszy z sakiewki każdego obecnego. Ponoć cena zmieniła się przed samym wejściem na party. Być może różnica w cenie wynikała z tego, ze istniała opcja dokupienia plastikowowego identyfikatora. Alternatywą był identyfikator jako naklejka na ubranie.

Po tych niezbędnych formalnościach można było oddalić się ku środkowi przedsionka, położyć plecak na podłogowych kaflach, bądź linoleum. Na ścianach wisiały poziome deseczki z wieszakami, więc można było też powiesić kurtkę na wieszaku (kurtka w lato??) albo udać się do sal, gdzie rozstawione były Amigi. Tam też, jak było widać przez otwarte drzwi, trwało poprawianie i dopracowywanie demek.

Po krótkim rozeznaniu przeszliśmy do tejże sali. Chłopcy z Suspect rozłożyli się więc w celu dokończenia tego, o co Extend wypytywał tyle razy podczas podróży. Niedaleko, kilka krzeseł od nas, pracował Tom z Katharsis, gdzieś z drugiej strony chłopaki "pijący Pepsi".

Tom/KTS napotkał na jakiś bug i nie mógł skończyć swojego demka-preview. Coś mu się chrzaniło. Wtedy to Kane/Suspect przyszedł mu z pomocą i poradził jak wyjść z sytuacji. Tom jednak wydawał się nie słuchać. No bo jak Katharsis mogło słuchać kogoś, zwłaszcza z nieznanej i to trójmiejskiej.... TRÓJMIEJSKIEJ grupy? Kane wobec tego odpuścił i zajął się swoim demkiem. Kończył m.in. end-partowego pionowego scrolla, dopisując do greetings-listy nowo poznanych ludzi.

W innym kącie sali Don Kichot wzbudził niemałe poruszenie pokazując, a raczej zaskakując ludzi swoją pracą. Seq i Pluton nie za bardzo chcieli mówić co przygotowali, chcieli najprawdopodobniej zachować niespodziankę na gfx compo. Competitions zbliżały się nieuchronnie.


Pluton, Seq (oboje z Deform), Butcher (Grace PL)
[Źródło: Mountain Beer Party]

Tom w końcu znalazł buga (posłuchał słów Kane'a?) i zadowolony pokazał niektórym efekt latających traili mówiąc, że zakodował to przez przypadek, bo na początku miał w planach zupełnie inny, spokojniejszy efekt. Ludziom patrzącym na prezentację opadły szczęki, a wyobraźnia zaczęła dopisywać scenariusz do reszty demka. Chłopcy z Suspect leTko podmiękli, mówiąc, że jeśli całe demo jest tak dobre to już pozamiatane i można wracać do domu. ;)

Przed wejściem, w pobliżu szkolnej zielonej tablicy, część chłopaków pokazywała i pogrywała w Pinball Dreams. Ci, którzy tej gry jeszcze nie znali (do których chyba należałem i ja), byli w szoku. Zaczęły się więc przyjacielskie konkursy w Pinballa. Naprawdę wzbudzało to niemałe emocje =). Stoły "Nightmare" i "Steel Wheel" cieszyły się największą popularnością. Można było odnieść wrażenie, że jest się w jakiejś tancbudzie, gdzie stoją automaty do gier.

Piontal z rozbrajająca szczerością dopisał na identyfikatorze do słowa koder – „początkujący”. To spodobało się ludziom i zaczęli pytać co robi i od jak dawna koduje... Taka szczerość rzadko była widywana na scenie. ArtB i ja rozmawialiśmy o grafice, Delux Paincie, o organizacji. A Extend kręcił się i rozmawiał ze wszystkimi swoimi kumplami.

Było już południe, a nawet i po, kiedy ktoś nagle zapytał: "no dobra, dobra, ale gdzie to słynne górskie piwo?". Słowa te podziałały na partowiczów niczym przysłowiowa woda na młyn. Zrobiło się małe zamieszanie, nad głowami zaczęły fruwać znaki zapytania i błyskawicznie zorganizowała się grupa amatorów złocistego trunku.


W drodze po górskie piwo: Don Kichot + walizka, PSV (oboje z Katharsis), Nibbler (Action Direct)
[Źródło: Mountain Beer Party]

Rozdział jedenasty
Ładny dach (mamy tutaj).


Niezła zebrała się ekipa... Niezła.. Mocna wręcz! Osobnicy jak Ninja, Charles Kluge, Lenin, Peters, Extend (i siatka), Coza, Black Conrad (i płuca), Dalthon, Cloo, Vader, MadMax, Hudinsky, Cromax, Don Kichot (i walizka), Gacuch, Revisor, Zuza i kilku (wielu) innych udali się więc za organizatorem. Szło się jakąś piaskowa dróżką, może z 5-10 minut, przez lasek do jakiegoś odosobnionego, ale sympatycznego przybytku. Niby ogródek z wiatą, z małym kampingowym domkiem, w którym to właśnie umieszczony był cel naszej wycieczki - złoty nektar szczodrze lejący się do kufli. Dzisiaj tego typu sytuacja nie robi na nikim wielkiego wrażenia, ale wtedy wydawało nam się, że jesteśmy w raju - początek wakacji, las, piwo, weseli amigowcy wokół… Magia! To było coś, czego nigdy nie zapomnę.

Poszedł pierwszy kufel, a za pierwszym - drugi leci. A następie szedł i trzeci! Rozmowy się zaczęły niebywałe, towarzyszył im gwar, śmiech i brzęk stawianych na stole kufli.

Przybytek nazywał się hmmm... "Przy Brzozie"? "Pod Brzozą"? Zaraz przy wejściu, chyba nieco z boku, znajdowaly się drewniane rolnicze narzędzia z poprzedniego wieku - widły, grabie i kosy. Miejsce było małe, ale wygodne. Pamiętam drewniane obicia ścian w kolorze drzewa i miodu, niewielkie kadry opiewające piękno tamtejszej okolicy (bardziej zdjęcia niż płótna) i kilka biesiadnych prostokątnych stolików z siedziskami na - góra - 8 osób. W głębi pomieszczania stała niewielka lada z jednym, może dwoma "kijami". Oprócz złocistej cieczy podawano też zakąski. Chyba.

Przy jednym że stolików Coza mówil, że już nie koduje, bo po Musictracks stracił animusz. Że swoje zrobił, i że ma dość narzekań, że traile mógł lepiej zakodować, niż tylko inspirując się jakimś "szwedzkim źródłem". Przy moim stoliku Charles Kluge opowiadał, że Amiga jest bardzo super, i że coś sobie na niej koduje. Przy kolejnym Ninja głośno narzekał na Action Direct - że to ludzie niełatwi do ogarnięcia, i że zebranie ich w kupę graniczy z cudem! I że sam nie wie, co go podkusiło, żeby zostać leaderem tak leniwej bandy amigantow. Powiadał, że Jesterday (wydane niedawno przez Sanity) jest dla nich (ATD) wzorem, i że mają grafika na tym samym (lub nawet wyższym) poziomie, ale kodera niebywałe trudno zmobilizować...


Nibbler (Action Direct), ?, Gacuch (Old Bulls), Ninja (Action Direct), Hudi (Old Bulls), ?, Phobos (Action Direct), PSV (Katharsis)
[Źródło: Mountain Beer Party]

Lenin (z szalikiem) rozmawiał z ludźmi, z którymi swappowal, a Black Conrad mało co sobie płuc nie wypluł kodując swoje procedurki. Extend (tralala, bum cyk, cyk) krążył wokól wszystkich, co chwilę dopytując się o to czy o tamto. Gwar rozbrzmiewał dookoła, tralalala hop, siup, siup. Ładny dach wiaty ochraniał część osób (około 10) przed deszczem, który na chwilę się zebrał nad naszymi głowami.


Słynny moduł Party Question zawierający posamplowane wypowiedzi uczestników party.
[Wspomina XTD: Kalosz łaził po party w Żywcu z magnetofonem i zadawał wszystkim jedno i to samo pytanie:
"ksywa, grupa i co sądzisz o party?". I każdy odpowiadał. Pożyczyłem potem kasety, posamplowałem to i owo
i wstawiłem w moduł. Nie spodziewałem się, że pierwsze Party Question będzie tak pozytywnie odebrane.
]


MadMax przekonywał o zaletach techno, że to jest teraz nowy, kultowy trend i nim trzeba podążać. Don Kichot natomiast powiadał, że liczy się ekspresja, a nie dłubanie szczególów...

Rozmawiając z Kluge'em dowiedziałem się, jak to jest w innych, nietrójmiejskich grupach. Rozmawialiśmy o nowo powstałych stacjach radiowych (część Future Revolution, o ile pamiętam, prowadziła w Częstochowie jakaś niezależną stację radiowa).

Dixan05 w tym momencie oddał już kontrolę nad partyzantami...

Jeżeli ktoś myśli, że w pociągu osiągnięto szczyt debat, to się myli. Nie zdaje sobie sprawy, co amigowiec jest w stanie z siebie wykrzesać na łonie natury, gasząc pragnienie. Słuchając tych wszystkich opowieści czułem się jak w krainie marzeń. W obecnej chwili, gdzie technologia jest w zasięgu ręki każdego (a nawet i w jego kieszeni - smartfon), trudno sobie wyobrazić, że Amiga była czymś, co pozwalało robić rzeczy na bardzo wysokim, profesjonalnym (podkreślam to słowo) poziomie. Gdyby Polska nie miała takiej historii jaką miała (ha - jaką MA), większość osób biorących udział w party byłaby dziś szefami wielkich firm software'owych, wielkimi muzykami znanymi na całą planetę (tak, nie myślisz się, czytelniku) i designerami. Jednak Polska to nie był kraj promujący talent, pracę i wkład. Bardziej liczyło się cwaniactwo, kombinowanie i niestety machloje... (skądś to się zna, prawda? =/...).

Mijały kolejne miłe kwadranse, gdy tymczasem dołączyli do nas chłopaki z Suspect. O dziwo było ich dwa razy więcej, niż pamiętałem =). Ale żeby rozwiać tę wątpliwość udałem się po kolejne picie.

Dobra nowina - Kane skończył demko, choć nie wszystko wyszło tak jak planował. Art-B, spełniając swoją obietnicę rozluźnienia się, równiez chciał skosztować lokalnego browaru o nazwie miasta, jakie nas gościło. Piontal natomiast odmówil, bowiem alkohol po prostu mu nie smakował.

Podczas rozmów okazało się, że Tom skończył co miał do skończenia, próbujac tego, co zasugerował mu Kane =) (o ile dobrze pamiętam). Rozmowy, rozmowy, rozmowy. W momencie, kiedy część uczestników zaczęła powoli tracić kontakt z reszta biesiadników, sądząc to, co sądzą, nagle wparował jeden z organizatorów...


Rozdział dwunasty
Kompoty.


...i krzyknął, że co to za historia? Co jest? Wszyscy tutaj, zamiast na party-place, gdzie niedługo zaczynają się kompoty! No, zima - ktoś z cicha powtórzył. Słowa z ust organizatora znaczną część nas ostudziły, a nawet i otrzeźwiły. Zorientowaliśmy się też, że niektórzy z naszych znajomych już wcześniej "niepostrzeżenie" ;) zniknęli. Kilka kolejnych okrzyków organizatora zmobilizowało nas do powrotu na kompoty.

Tak naprawdę nie wiadomo było dokładnie kiedy competitions się zaczną. Godzina rozpoczęcia nie została nam na wejściu podana. Mówiono, że po południu, gdzieś koło 14. Naturalną sprawą było, że zamiast czekać na zoficjalizowanie godzin, podążyliśmy za potrzebą skosztowania lokalnych specjałów.

Droga do klubu "Śrubka" wydawała nam się nader kręta. Organizator wykazywał się jednak znaczną cierpliwością i talentem organizacyjnym. Pamiętam zatrzymywanie się, bo ktoś tam zniknął, rozmowy z Leninem na temat Action Direct i lidera grupy Ninji. Tematem rozmów okazał się również tajemniczy neseser Don Kichota i "siatka-nierozłączka" kolegi Extenda.

Kiedy dotarliśmy na party place compoty już trwały. Na sali panował mrok. Wyglądało to tak, jakby sala, do której należało się udać, aby wziąć udział w kompotach, była salą kinową. No i... dokładnie tak było. Salka musiała służyć za salę konferencyjno-projekcyjna. Wyposażona była w wygodne, bordowe, składane na kinową modłę fotele.


Sala projekcyjna klubu Śrubka
[Źródło: strona poświęcona klubowi Śrubka]

Wszyscy ex-biesiadnicy weszli więc do zapełnionej w połowie sali. Dixan05 krążył i uspokajając rozbawionych scenowców kierował ich na fotele. Mi udało się od razu znaleźć moich "podejrzanych" współtowarzyszy, do których się pośpiesznie przysiadłem. Po czym wyciągnąłem sławetny już votesheet i oddałem się przyjemności słuchania modułów, które poszły tradycyjnie na pierwszy ogień.


Karta do głosowania wręczana po zakupie biletu (zdjęcie zrobione w 2017)
[Fot. Sim/Wanted Team]

Na scenie, pod dużym ekranem, panowało lekkie zamieszanie, bowiem dyrygenci tej części zawodów - część organizatorów - zaczęli puszczać zgłoszone prace. Nagłośnienie było regulowane w czasie rzeczywistym i zmieniało się prawie przy każdym module. Modułki puszczano na dużym ekranie pod Protrackerem 1.1b. O ile pamiętam, choć mogę się mylić, ksywy autorów były niewidoczne, żeby uniknąć tzw. namevotingu. Czas odtwarzania modułów ograniczony był do 3 minut, co spotkało się z ostrym sprzeciwem publiki wyrażanym w niecenzuralny sposób...

Wielkie brawa otrzymały moduły "All the Way" oraz wspaniały i melodyjny "Telephone Call". "Tekno*peaks" było również ciepło przyjęte, głównie dlatego, że, jak już wspomniano na początku, Telewizja Polska co tydzień w piątki po 20 emitowała kultowy już serial "Miasteczko Twin Peaks". Muzyczne compo zostało na chwilę przerwane, bowiem jeden moduł grał albo za cicho, albo za głośno. Extend postanowil więc odtworzyć go ponownie, co spotkało się z głośną i nieprzychylną reakcją słuchaczy. A przynajmniej ich części.

Ile wystawiono dokładnie muzyczek, nie potrafię w tej chwili powiedzieć. Po czasie spędzonym na compo ośmielam się twierdzić, ze było ich ponad 20. Jak nietrudno się domyślić, w ścisłej czołówce znaleźli się najlepsi ówcześni kompozytorzy. Przyczyną tego była niewątpliwie ich technika i wielkie umiejętności, ale i też sława. Namevoting znany jest przecież nie od dziś. Zaskoczeniem było, że wśród zwycięzców i w ścisłej czołówce zabrakło Mr.Roota i Rafa z Katharsis, co, wydaje mi się, wywołało niemałe poruszenie i wręcz oburzenie wspomnianych scenowców. Było natomiast wiele nowych, nieznanych dotąd nikomu twarzy.

Posiłkując się wspaniałym Mountain Beer 1992 Copy-Party raport grupy Grace PL (wielkie dzięki Dixan05, Uncle Mat, Dumpling Raf....) mogłem uzupełnić i poprawić moja pamięć. Oto kompozycje, jakie brały udział w competitions:

01. XTD / Action Direct - "All the Way"
02. Roy B.Kyan / Future Revolution - "Telephone Call"
03. Peters / Joker - "Tekno*Peaks"
04. Cloo & Tracker / Pic Saint Loup - "W serca wasze"
05. Mr.Rake / Turnips - "Raker"
06. Gacuch / Old Bulls - "Atak serca"
07. Mr.Root + Raf /Katharsis - "After 2000"
08. Mad Max / ex-Katharsis - "Matthaland"
09. Seq / Deform - "+++"
10. Phobos / Action Direct - "Far Away From Space"
11. Spec / niezalezny - "Fajny song"
      Mephisto / The Clan - "Something Like"
12. Asterix / Defensywa - "Difference of Brown"
      Roger / Polaris - "Entropia"
      BFA / Suspect - "Moon Eye"
      Scorpik / Investation - "Why?"
13. Hudinsky / Proxis - "Nextfarmer"
14. CDX / Investation team - "Master of Rhythm"
      Robin / Alchemy - "No Problem"
      Matt / Hiron - "Synthetic Zone"
15. Łysy / Pepsi Drinkers Inc. - "Sound of the Night"
16. Revisor / Brainiax - "Saint Tears"
17. Dr.Sky - "Great Band Guitars"
      Very Funny - "London Night"
      Arthur - "Slow"
      Marcys / Digital Fire - "Tonight"
18. Przemek S / Investation Team - "Last Word"

Większość modułów niestety zaginęła; do dziś przetrwało zaledwie 10. Można je znaleźć na portalu modules.pl. Natomiast szczegółowy opis zwycięskich utworów znajduje się w drugiej części artykułu.

Nagrodą było 200.000 polskich złotych oraz statuetka grubej śrubki służącej do przykręcania szyn do podkładów. Śrubka lekko wkręcona pionowo (główka ku górze) w drewniana podstawkę. Niepomalowana, może bezbarwnym lakierem. Zacne trofeum!

A jako uzupełnienie należy podać, że 2 moduły nie zostały puszczone. Były nimi:

1. PSV / Katharsis - "Reincarnation"
2. Camelot / Silents - "Fantasy"

O ile pierwszy dysk z modułem, na nieszczęście autora, posiadał bad blocki i nie udało się go odczytać, o tyle drugi moduł, przekazany w ręce organizatorów przez Jarri'ego/Action Direct, okazał się wyrypowanym utworem autorstwa Audiomonstera, a nie jak podawał autor - modułem otrzymanym od Camelota/TSL przez BBS.

Po muzyczkach nastąpiła przerwa. Otwarto w końcu salkę i część audytorium udała się pośpiesznie wiadomo w jakim kierunku. Inna część poszła zapalić, a reszta została na fotelikach. Godzina rozpoczęcia gfx compo nie była podana. Mogło to być równie dobrze za minut dziesięć jak i za kwadrans. W końcu donośny głos organizatora poinformował nas, że oto czas na zawody graficzne. Wparowaliśmy z powrotem do salki, zatrzaśnięto za nami drzwi i zaczęło się. Poziom prac nie był taki dobry jak ich muzycznych "homologów". Wiele rysunków wywołało wybuch śmiechu. Wszystkich zaskoczył, a nawet wybudził rysunek "Bitwa pod Grumwaldem" autorstwa Don Kichota. Nikt nie spodziewał się, że ta praca w ogóle się zakwalifikuje i że zajmie tak wysokie miejsce. Niestety, drugą stroną medalu tego ekspresyjnego nurtu okazało się późniejsze naśladownictwo Don Kichota, co z czasem nie było już takie zabawne. Wiele śmiechu wzbudziły żartowne serie o Garfieldzie. Komiks ten wszakże nie był w tamtych czasach jeszcze znany w Polsce.

Większość grafik niestety się nie zachowała się. Część została zamieszczona we wspomnianym party-raporcie grupy Grace, przez co udało się je ocalić. Za co jeszcze raz składamy wielkie podziękowania (kto by pomyślał o tym 25 lat wcześniej).

01. Pluton / Deform - "Conan"
02. Seq / Deform - "Znak dwa"
03. Nibbler / Action Direct - "In the Space"
04. Denethor / Defensywa - "Sowa"
05. Art-B / Suspect - "Krucjata"
06. Dalthon / Drunkards - "Kafelki itd..." (*)
07. Don Kichot / Katharsis - "Bitwa pod Grumwaldem""(**)
      Lesiu / Digital Fire - "Czaszka"
08. Animal / Action Direct - "Fantasy"
09. Seq / Deform - "The Master"
      Seq / Deform - "Son of the Master"
10. Difalco / Illusion - "Abbys"
      Shind / Grace - "Clown"
      Animal / Action Direct - "Fantasy II"
      Dalthon / Drunkards - "Fantasy Mix"
11. ??? / ??? - "Słoneczniki"
12. York / Action Direct - "Clock"
13. Art-B / Suspect - "Face"
14. Przemek S / Investation Team - "Monster"
      Art-B / Suspect - "Nonsens"
      Gargamel + Python - "R-Type"
      Asterix / Defensywa - "Cmentarz"
15. Animal / Action Direct - "Fantasy III"
16. Cromax / Alchemy - "Ultima koniec"
17. Mr.Necro + Skully / Beta Team - "Dwarf"
      Art B / Suspect - "Tate"
18. Tomala / Pepsi Drinkers Inc. - seria "Garfield"

Nagrodą również było 200.000 złotych oraz statuetka śrubki.

(*) Grafika ta, mimo, że znalazła się w pierwszej dziesiątce, niestety nie zachowała się. Ponoć spowodowane to było niestosownymi żartami Dalthona na temat organizatorów...
(**) pisownia oryginalna.

Rozdział trzynasty
Nieśmiertelne wizje, zniszczenie i halucynacje z marzeniami - przedsmak, czyli demo competition!


Po zawodach muzyczno-graficznych nastąpiło otwarcie salki, co pozwoliło wyjść przed klub i odetchnąć świeżym powietrzem. Wielkimi krokami zbliżało się najważniejsze compo, o czym przypomniał nam ponownie nawołujący głos któregoś z organizatorów. Mieli oni, trzeba przyznać, cierpliwość, oj, mieli... Nadszedł czas na... tak! Demo compo! Nie pamiętam już kolejności pokazywania demonstracji, wystawione jednakowoż zostały cztery interesujące produkcje.

01. Suspect - "Immortal Visions",
02. Old Bulls - "Damage",
03. ex-Katharsis - "Hallucinations and Dreams - Preview",
04. Pepsi Drinkers Inc. - "Fly With Us Through The Stars",
oraz dentro
05. Joker Team - "Party Zanci",

Zwycięzcą została nikomu raczej nieznana trójmiejska grupa SUSPECT. Nagrodą była "standardowa" śrubka oraz 700.000 zlociszy.

Jak to podczas głosowania bywa, tak również i tutaj miał miejsce pewien incydent. Może właściwie nie ma on już w ogóle znaczenia. Ze względów edukacyjnych zacytuję jednak słowa Dixana05 z jego raportu:

"Hudi & Zbuka / Old Bulls In Polish: Grace PL naprawdę nie ponosi odpowiedzialności za to, że choć glosowaliście na własne demo nie wygraliście competition.
In English: Grace PL really isn't responsible for the fact that in spite of your voting for your demo you haven't managed to win the competition.
All the suspected =).
In Polish: Grace PL naprawdę nie ponosi odpowiedzialności za to, że choć glosowaliście na demo Old Bulls wygraliście competition. Dzięki za uczciwość. In English: Grace PL really isn't responsable for the fact that in spite of your voting for old bulls demo you won the competition. Thanks for being honest!"

Ale tak już bywa…

No dobra, to co w tych demkach jest?...

W tym momencie musiałem (Jazzcat) wyrwać Simowi z rąk klawiaturę. A nie było łatwo. Najpierw trzeba było odwrócić jego uwagę („Jezu, co tam łazi po twoim talerzu?!”), później wprawnie ogłuszyć tym, co akurat miałem pod ręką (klucz hydrauliczny), a na końcu chyżo czmychnąć z klawiaturą do drewutni.

Poniżej Sim opisuje dema z compo, a ja postanowiłem uzupełnić je o komentarze Ninji z tekstu „Recenzje polskich demosów” pomieszczonego w Zig Zagu #6. Dlaczego? Myślę, że fajne będzie zobaczyć jak scena oceniała te dema krótko po premierze. A oceniała surowo :) Nie mogło być zresztą inaczej, bo polska scena cierpiała wtedy na kompleks Zachodu (całkowicie zrozumiały, moim zdaniem), a chartsy w magach dzieliły się na krajowe i światowe. Ninja był wtedy bardzo wpływowym redaktorem, a Zig Zag uchodził za najlepszy i opiniotwórczy diskmag na scenie, więc mam nadzieję, że takie zestawienie opinii będzie dla Czytelników interesujące. Zachowujemy pisownię oryginalną.

Sim ocknął się szybciej niż się spodziewałem i ze straszną twarzą bieży w kierunku drewutni. Po minie widzę, że sposobi się właśnie do okrutnego ataku pierdnięciem. Chcąc zatem uniknąć śmiertelnych ekshalacyj oddaję mu posłusznie klawiaturę.

1. Suspect - Immortal Visions



Kod: Kane, Pillar
Grafika: Art-B. Crypton
Muzyka: XTD, Kalosz


Dyskietka, na której dostarczono demo organizatorom (zdjęcie zrobione w maju 2018)
[Fot. Kane/Suspect]

Jest to pierwsze demko gdyńsko-"rumuńskiej" formacji SUSPECT. Demo wyróżnia się wspaniałą, atmosferyczną ścieżką dźwiękową autorstwa XTD. Utwór ##intro-exorcist## od razu wprowadza nas w klimat swoimi prawie Carpenterowymi (od Johna Carpentera - mistrza horroru i filmu suspensu) nutami, prezentując logo grupy oraz czarno-biały obrazek z wampirem.

Kolejny, króciutki utwór ##half time## towarzyszy szybkiemu scrollowi i animacji, jaką Art-B generował zostawiając Amige odpaloną przez kilka nocy.

Motywem przewodnim dema jest mroczny ##exorcist## Jest to wolny, kontynuujący "Carpenterowski" klimat utwór.

Na koniec dema, po dawce mocnej i ciężkiej atmosfery usłyszymy spokojny i klimatyczny moduł Kalosza Finis Coronat Opus, który to, godny swojej nazwy ("koniec wieńczy dzieło") uspokajająco przygrywa nam przy ostatnim, wertykalnym scrollu.

Demo nie należy może do najwybitniejszych osiągnięć polskiej demosceny, należy jednak przypomnieć, kiedy zostało napisane oraz że zrobił je koder posiadający Amigę zaledwie od pół roku. Istotny myślę jest też fakt, że w tamtych latach dominowały na scenie dema długie, które oglądało się niczym wielki show. Powody były trzy.

1. W kwietniu 1990 roku pojawiło się rewolucyjne i legendarne już Mental Hangover fińskiej sekcji Scoopex - pierwsze trackdisc-demo ("trackmo") w historii. Demo to skutecznie i raz na zawsze wyeliminowało panujące wówczas megadema. Cechą charatkerystyczną megadem były zupełnie osobne (stylistycznie i treściowo) części. Każda z nich miała inną grafikę i muzykę, a żeby obejrzeć następną część należało wcisnąć "lewą myszkę".

2. Kolejnym wydarzeniem było demo Enigma z 1991 roku szwedzkiej grupy Phenomena. Demo to wyznaczyło standardy i nowy styl na długo. Zapoczątkowało odgrywanie jednej, klimatycznej i już bardziej skomplikowanej muzyki podczas sekwencyjnego ładowania dema z dyskietki.

3. Następnie Virtual World z 1991 roku francuskiego kodera TomSofta oraz Alpha & Omega norweskiego Pure Metal Coders. Te dwie produkcję na stałe wprowadziły elementy wektorowe (światy, animacje) oraz wszelkie odmiany "filled-vectors" od "platonic solids" począwszy, poprzez różne statki kosmiczne, a na skomplikowanych matematycznych dziwolągach skończywszy. Do lamusa odchodziły vector-boby, wire-vectors, falujące copper bars, a dema zaczęły się przekształcać w "show".

Mała ciekawostka. W demie napisane jest, że zostało ono wydanie w Gdyni, 21 czerwca 1992. O co tu chodzi? W Gdyni, na skrzyżowaniu (tak mniej więcej) ulic 10 Lutego oraz Władysława IV był w tamtych czasach firmowy sklep(-ik) Commodore. Naprawdę mały, daleko mu było mu do salonu, lecz liczyła się zawartość tego przybytku: liczne Amigi, w prawie każdej konfiguracji. Drukarki, monitory, rozszerzenia pamięci, dyskietki i liczne peryferia wraz ze skromną, ale jednak, literaturą. Chłopaki skończyli demo wcześniej, jednak aby upewnić się, że chodzi na najpopularniejszych wtedy konfiguracjach, udali się do wspomnianego salonu, żeby sprawdzić kompatybilność dema z niektórymi modelami Amig (niestety nie pamiętam już dokładnie jakimi). Stąd właśnie wcześniejszą data "wydania" dema.

Kolejna ciekawostka. W zakończeniu Immortal Visions Kane wykorzystał pionowy scroll, co później stało się cechą charakterystyczną wszystkich dem Suspectów.

Demo Immortal Visions zebrało spore brawa, i mimo, że było długie, niezbyt kolorowe, było oglądane i słuchane z zaciekawieniem oraz niedowierzaniem - "co to i skąd to". Grupa Suspect, która przechodziła już powoli w zapomnienie (dotąd wydała tylko music disc zatytułowany "Musictracks" ), z dnia na dzień awansowała do ówczesnej elity, a jej nazwa stała się obowiązkową pozycją w greetingsach.


Statuetka wręczana zwycięzcom (zdjęcie zrobione w maju 2018)
[Fot. Kane/Suspect]

Ninja: Pierwsze demo (nie licząc MUSIC TRACKS) tej osławionej gdyńskiej grupy (początkowo jedynie z powodu KALOSZA i XTD). Tym razem pokazali nareszcie swoje pełne możliwości. Upchnęli na dysk chyba wszystko, co udało im się do tej pory wyprodukować. Ale czy było warto pakowac tam niektóre stare źródłówki ? Z jednej strony tak, bo demko wygrało na żywieckim party ale czy faktycznie było najlepsze ? Tragiczna (SORRY SCT) grafika, całkiem przeciętny kod i nie całkiem rewelacyjny DESIGN dało się odczuć dopiero oglądając to na spokojnie na monitorze (a nie na totalnie rozmytym obrazie BIG-SCREEN-u). Faktycznie demo to trzyma niesamowita muzyka, działająca na podświadomość i nie dająca nikomu zasnąć. Nad grafiką jednak grupa musi jednak sporo popracować (to nie tylko moje zdanie). Efekty koderskie może są i efektowne ale z pewnością nie są trudne do zakodowania (i nie są jakąś super new ideą). W sumie nie jest źle (choć mogło by być krócej) np. o drugi ray-tracing mniej. Prawdę mówiąc sam nie wiem czy lepsze było demo SUSPECT czy OLD BULLS ale z pewnością nie należy się temu demku miano polskiego HARDWIRED (chyba, że w dziedzinie muzyki).

2. Old Bulls - Damage



Kod: Hudi, Zbuka
Grafika: Charles Kluge, G.b., Hudi
Muzyka: Accord (ex Gacuch)

Bardzo przyjemne i kolorowe demko bydgoskiej ekipy. Produkcji akompaniuje klimatyczna muzyka Gacucha (moduł heart attack). Demko charaktyryzuje się dużą ilością kolorowej grafiki (cliparty, logosy, 2 obrazki w trybie HAM) oraz kolorowymi wektorówkami. Na szczególną uwagę zasługuje wektorowe miasteczko (wspomniane w przypisach), które to w przybliżeniu przypomina drogę (również pociągiem;) z Dworca PKP "Żywiec Główny" do klubu "Śrubka". Autorzy niewątpliwie włożyli sporo pracy w produkcję i może to spowodowało, że opuściły ich niepisane na scenie reguły fair play.

Demko kończy bardzo miły i spokojny moduł Speluna Song (nazwany w demku "Libation").

Incydent, jaki miał miejsce podczas ładowania dema, kiedy na ekranie pojawia się rotująca dyskietka. Komuś musiała się ona nie spodobać, bo skomentował to słowami: "Perspektywa jak przez rybie oko".

Jak można się domyślać, wektorowa podróż do "clubu" nagrodzona została niemałymi brawami.

Przyznam, że nawet dziś jak słucham muzyki do dema Damage i je oglądam, momentalnie jestem na party. I na wakacjach, kiedy to już mogłem (od dwudziestego któregoś lipca), słuchać i oglądać dema do woli.

Ninja: Zdecydowanie najpracowitsza grupa na polskiej scenie (jak dotąd) i można zauważyć ogromne postępy w jej produkcjach. Ten ostatni (pierwsze trackmo) jest nareszcie demem na wysokim poziomie (oczywiście jak na polskie warunki). Szkoda tylko, że graficy nie poczynili równie dużych postępów jak koderzy (ludzie !!! przestańmy się popisywać digitalizacjami, ja wiem, że sa śliczne, ale może by tak samemu?). Wycieczka po Żywcu jest jakości P.O.I. (polskiego dema sprzed roku) ale oczywiście MUSASHI jest THE BEST. W zasadzie była to najlepsza częśc tego dema, a szkoda, bo uważam, że grupę stać było na jeszcze ciut więcej. O muzyce wolę się nie wypowiadać, gdyż nie lubię stylu GACUCHa (uważam, że twoje muzyczki są za smętne, ale szanuję cię jako muzyka, bo masz przynajmniej swój oryginalny styl).

3. ex-Katharsis - Hallucinations and Dreams Preview



Kod: Tom
Grafika: Python
Muzyka: Mad Max

Niesamowite. Już podczas wcześniejszych prezentacji fragmentów trudno było uwierzyć, co to demo prezentuje. Dwa moduły. Pierwszy (właściwie to dwa sample) wprowadza w produkcję, informując, że to tylko preview, a drugi - "We are all mad!!!!" autorstwa Mad Maksa, któremu akompaniują wektorowe oraz bitmapowe szybko zmieniające się efekty, wręcz hipnotyzuje. Demo jest dynamiczne i nie trwa nawet minuty.

Najprawdopodobniej gdyby demo było pełne, zajęłoby bezapelacyjnie pierwsze miejsce. No, ale pozostaje nam tylko przysłowiowe "gdybanie".

Ninja: No cóż TOM poinformował mnie, że nie jest to MEGA DEMO. Ja jednak nie mogę zabronić czytelnikom głosowania na ten preview (z pewnością to nie jest file, a nowej konkurencji dla preview’ów stworzyć chwilowo nie planuję). W dodatku autorzy nie podpisali demka nazwą grupy i ja też nie wiem, co mam w to miejsce wpisać (autorzy przyjechali jako KATHARSIS, a wyjechali podobno jako SUSPECT (informacja niesprawdzona)). Ale przejdźmy do rzeczy, czyli do samego demka. Jest to pierwsze naprawdę dopracowane polskie demo. TOM – moje gratulacje. Muzyka jest tak zsynchronizowana z demkiem, że słuchając tego naprawdę czujemy bluesa. Jednak ta muzyka bez demka traci już bardzo wiele. Grafika – w zasadzie poza fontami w creditsach nie ma jej wcale. Ale to nikomu nie przeszkadza, demo jest bowiem zbyt szybkie aby zajmowac się jeszcze jakimiś obrazkami. Końcowy tunel rodem z HARDWIRED jest już naprawdę zajebisty. Podsumowując – szkoda, że tak krótko (nawet jak na preview). Z niecierpliwością będę czekał na HALLUCINATIONS & DREAMS DEMO.

4. Pepsi Drinkers Inc. - Fly With Us Through The Stars



Kod: Chyras
Grafika: Asphyx, Tomala, Struś
Muzyka: Łysy

Oryginalne demo przedstawiające lot drucianych stateczków w kosmosie. Oryginalność dema nie tkwi jednak w oszamiajacych efektach, ale w tym, że demko zostało zakodowane w sposób "stereoskopowy" (trzy animacje wektorowe wyświetlane obok siebie w tym samym momencie). Demo niejako wymaga więc specjalnych niebiesko-czerwonych okularów, bazujących na technologi Anaglif, które pozwalają w zobaczyć demo dokładnie tak, jak powinno ono wyglądać.

Ciekawostką jest fakt, że autorzy rozdali podczas prezentacji takie okulary (nie wiem czy było ich kilka, czy tylko jedną para), dzięki którym można było chociaż przez chwilkę obejrzeć oczekiwany rezultat. Po czym oddawało się okulary koledze siedzącemu obok =). Miły gest.

Ninja: Skorzystanie ze starego pomysłu CRYPTOBURNERS’ów nie przyniosło jak widać oczekiwanych przez grupę rezultatów. Hey DRINKERSI ! Tego typu demo nie nadaje się na COMPETITION !!! Poza tym, efekt trójwymiarowości jako tako wygląda dopiero w odległości około 15cm. od monitora !!! testowane na specjalnych (zalecanych przez was) okularach przez ponad 10 osób. Dla porównania demko CRB czy EXIT oglądać można równie dobrze z odległości 2 metrów ! Naprawdę nie dało się dostroić okularów. Jeśli posiadacie takowe, na których widać to naprawdę trójwymiarowo to proszę o pożyczenie mi (na pewno oddam). Z demka w zasadzie podobały mi się dwie części: SINUS-ZOOM SCROLL i STAR WARS SCROLL. To były według mnie jedyne REAL 3D PARTS. Poza tym muzyka była smętniejsza od większości znanych na tej planecie kołysanek. Co wy chcieliście uśpić cały Żywiec ? Lepiej natomiast miała się sprawa z grafiką, chociaż Garfield był z pewnością ogromną pomyłką (naprawdę się zdecydujcie, jak 3D to 3D!). W sumie – niezbyt udany debiut, choć uważam, że macie spore możliwości i wróżę wam w przyszłości większe sukcesy. Sądzę, że przegrana tego dema was sporo nauczy.

5. Joker Team - Party Zanci



Kod: GBH
Grafika: Rys, Kadi, Rafii
Muzyka: Peters, Kadi (intro)

Tutaj znowu muszę (Jazzcat) wtrącić się na chwilę. Otóż demo Jokerów nie poszło w compo tylko zostało wypuszczone ot tak. Dlaczego? Zapytałem Dalthona: "Dobrze wspominam to party. Nie tylko dlatego, że klimat w okolicznym barze był kosmiczny, i że samo party było baaardzo fajne, ale też dlatego, że właśnie wtedy po raz pierwszy byłem w barwach Joker. A wracając do pytania: demko udało się skończyć, choć praktycznie tylko dzięki uporowi Kadiego, któremu bardzo na nim zależało. Ale czy było wystawione na compo? Niestety nie pamiętam". Ninja natomiast uważa, że to Peters uznał, że demo nie jest wystarczająco dobre na compo i nie wystawił go. Jak zatem było naprawdę? Zagadkę po 26 latach rozwiązał dopiero rzeczony Peters: "PARTYZANCI nie mieli być wystawieni (argument w tekście jest prawdziwy) i tyle".

Koniec wtrętu, głos ma Sim.

Świetne, bardzo stylowe i oryginalne (choć króciutkie) dentro gdańskiego Joker Team. Rozpoczyna się znaną z lat 70. animacją "Linea" autorstwa Osvaldo Cavandoliego, którą z cierpliwością narysował na Amidza Kadi. Dentro posiada wręcz niesamowitą (jak na 16 kolorow) grafikę Rysa oraz doskonałą muzykę Petersa (moduł "Sticker" ).

Ninja: Nie wiedzieć czemu PETERS nie wystawił tego do COMPO (PETERS! Czy o tej godzinie już nie wiedziałeś, co robisz?). Z dobrze poinformowanych źródeł wiem jednak, że JOKER nie zamierza stawać do compo z demkami,które nie są pewnymi zwycięzcami. Uważam jednak, że to dentro miało ogromną szansę na zwycięstwo.

Genialna czołówka przypomniała stare programy „Antena”KADI RULEZ. Podobnie jednak jak KTS za krótko. Kiedy mi się pierwszy raz zawiesiło to dentro wgrałem jeszcze raz z nadzieją, że coś jeszcze ujrzę i… przeczytałem scrolla. Czy nie można było zaprojektować chociaż więcej fraktali (już nie mówię o ich prędkości). Kulki z imionami sa bardzo efektowne, ale z pewnością nie można zaliczyć ich do new idei. Ale w sumie OK.

Jak zwykle JOKER – gwarancja dobrego designu.



Rozdział czternasty
Wlazł kotek... na kościół i odjechał Lotusem II.


Bardzo ciekawym i oryginalnym pomysłem organizatorów okazało się compo "Wlazł kotek". Zasady były proste - skomponować krótki moduł, w którym znajdzie się motyw z pioseneczki "Wlazł kotek na plotek". Część muzyków więc bez zastanowienia oddała się komponowaniu. Kiedy? Gdzie? Nie potrafię powiedzieć. Może pod wiatą, ale tego już nie pamiętam. ;) A rezultaty tych wysiłków były następujące:

01. Roy B.Kyan / Future Revolution - "Właź kotek na druty"(*)
02. Robin / Alchemy - "Wlazła se kicia"
03. XTD / Action Direct - "Power of kotek" (**)
04. Cloo / Pic Saint Loup - "Ziuuuu kotek..."
05. Cromax / Alchemy - "Atak Smoków z dupy"

(*) pisownia oryginalna. (**) Tytuł najprawdopodobniej inspirowany "Power of Inspiration" grupy Hell Order Team.

Nagrodą były dziecięce cymbałki =) i śruba w desce, które trafiły w ręce Roy B. Kyana.

Niestety pozostali partycypanci, tj. Peters/Joker i Scorpik/Alchemy mieli mniej szczęścia. Zwłaszcza Scorpik, który nie mógł zgrać swojego modulika (pt. "Kot Rafa z KTS") na dyskietkę. Co ciekawe, używający tej samej dyskietki Cloo nagrał swój utwór bez problemu.

Kolejnym, bardziej kontrowersyjnym compo było "anty-kościół" competition. Ideą było stworzenie w Deluxe Paincie niedługiej, ale wymownej tematycznie animacji. Rezultaty były następujące:

01. Axel + Frodo / Alchemy - "Cross-wired"
02. Coza / Action Direct - "Robienie księży"
03. Pluton / Deform - "Krzyż = pieniądze"
04. ??? - "Błogosławiąc ubogich"
05. Dumpling - "Anti-cleric"

Taaaa.... A ja powiedziałem rodzicom, że "olimpiada ambitnych olimpijczyków" gromadzi prawdziwych katolików. ;)

Nagrodą dla zwycięzcy była książeczka z kolorowankami (dla grzecznych dzieci =) oraz oczywiście śrubka.

A skoro piszemy już o dodatkowych konkursach to myślę, że należy też wspomnieć o "Lotus II - Turbo Esprit" competition. Odbył się poza salą kinową, aczkolwiek mogę się mylić. Nagrodą był samochodzik zwany potocznie "resorakiem", a otrzymał go Uncle Mat z Grace PL. Drugie, mniej hańbiące miejsce ;P zajął Pluton z grupy Deform.

Miały się też odbyć konkursy dla koderów i rzucaczy dyskietek. Niestety żaden się nie odbył, bo ludzie zaczęli już powoli wyjeżdżać. Swoją drogą to ciekawe - początek wakacji, drugi koniec Polski, wolny czas i tanie noclegi (noclegi? jakie noclegi?), a ludzie zwijali żagle i wracali do siebie albo w sobotę wieczorem, albo w niedzielę rano, jakby w poniedzialek trzeba było iść do szkoły... Dziwne. No ale każdy wiek i czasy rządzą się swoimi prawami.

Rozdział piętnasty
Relaks i party po konkursach.


Po konkursach partyzantów zmogło, mimo że słońce przestało już dokuczać. Rozmowy trwały, grało się na Amidze, gadało o scenie, demkach i fuzjach grup, przejściach członków z grup do grup. Część sączyła piwko, które się ostało, część zakąszała bigosik, a inna część udała się na sjestę. Czuło się luz, radość zwycięzców, a emocje opadły. Zawierało się kolejne znajomości, wymieniało adresami. Było miło, choć, jak można się domyśleć, już mniej żywiołowo. Myślę, że ku radości organizatorów. =) I tak to powoli nieubłaganie zbliżał się sobotni wieczór. Było spokojniej, aczkolwiek niekoniecznie ciszej.

Hahaha..=) Dlaczego się roześmiałem? Ano pamiętam taką wesołą i osobliwą, teraz trochę już komiczną sytuację. Kiedy to po jakimś "kompetyszon" (hummm... a może było to już po wszystkich konkursach) jakiś utalentowany człowiek przeszedł zygzakiem przez asfaltową uliczkę i oparł się o znak drogowy. A może to był przystanek autobusowy, nie wiem. Fakt taki, że przymierzył się do wygenerowania - jak to się wtedy mawiało - fraktala. Dyrektor i w jednej osobie też organizator impry lekko się zdziwił. Ale jak w ślad za pierwszym podążyli kolejni, zygzakujac to na lewo, to na prawo, o mało co kierownikowi nie wyszły oczy na wierzch. Dziwił się: "jak to możliwe, że o tej porze i w takim wieku wszyscy są pijani jak bele... Panowie, opanujcie się". Na co usłyszał, że to niezupełnie prawda, bo ktoś się po prostu źle poczuł. ;) Dyrektor na to, że jak to możliwe, że tyle osób naraz "źle się czuje", i że zaraz zakaże sprzedawać (w takiej ilości) piwo. Odpowiedziano mu, że nie ma już co zakazywać, bo większość piwa została wypita. I że trzeba będzie raczej wymienić beczki. ;) Jak powiedział, że jednak nie, to usłyszał, że trudno, pójdzie się do sklepu i dokupi "co trzeba". Trochę to przygasiło dyrektora i jego wiarę w uzdolnioną polską młodzież... Niemniej jednak nie było żadnych wulgarnych ekscesów, ani niepotrzebnej wymiany zdań.

Część scenowców nadal, choć już z mniejszym entuzjazmem, celebrowała "święto Amigi", część natomiast udała się na spoczynek. Wiele finansów na posiłki i trunki nie zostało. Należało też trzymać żelazna rezerwę zlociszy na powrót. Tak więc co niektórzy poczęli zastanawiać się co począć. Czy bawić się i zostać, czy może już wracać. No bo gdyby wziąć po uwagę czas drogi z powrotem i wszystkie okoliczności, to wychodziło, że nie był to aż taki zły pomysł. A wręcz przeciwnie. Z ekonomicznego jak i czasowego punktu widzenia wyjazd w niedzielne przedpołudnie nie kalkulował się aż tak bardzo. Zwłaszcza dla przybyłych z Trójmiasta. Można było zostać, oczywiście, lecz część osób wydawała się już mocno wymęczona, bigos został już prawie zjedzony. Na dodatek - perspektywa człowieka z Trójmiasta, tj. 11-12h drogi + przesiadki, jaka czekałaby w niedzielę rano, dawały rachunek prosty - około północy byłoby się na miejscu. Tak więc część partyzantów postanowiła wyjechać trochę wcześniej, a część, i to znaczna, została do niedzieli. Do przedpołudnia, co spowodowało, że (jak już wspomniano) niektóre konkursy zaplanowane na niedzielę nie odbyły się. Została głównie Warszawa, Bydgoszcz, Wrocław oraz parę osób z Trójmiasta.

Rozdział szesnasty
Droga powrotna


Z racji, że należałem do ekipy, która wyjechała w sobotę późnym wieczorem, nie posiadam grupowych zapisków ani dokumentacji. Wraz z Revisorem udaliśmy się w drogę powrotną. Rozmawialiśmy na róóóżne i liczne tematy. Oczywiście przeważała amigowa informatyka, ale i o Commodore 64 nie raz zahaczyliśmy (poruszyliśmy temat zabezpieczenia "Timex" autorstwa Mr. Cursora/TLC, zdolności muzycznych i koderskich chłopaków z 20CC, Vibrants, Maniacs of Noise... oraz gdzie zmierza komoda i jej scena). Oboje mieliśmy bowiem podłoże sceny commodorowskiej. Poruszaliśmy też tematy tzw "młodzieżowe" - szkoła, wakacje i wiele innych. Droga powrotna nie była już tak ekscytująca; zmęczenie dawało o sobie znać.

W słoneczną niedzielę, 28 czerwca, około 11 przed południem, pociąg jakim podróżowałem przybił do brzegu Dworca PKP Gdynia Główna. Chciało się pić i spać. Razem z kompanem wyczołgaliśmy się z wagonu, spod dworca wzięliśmy trolejbus numer 22 i udaliśmy się na Gdynię Wzgórze Maksymiliana (dawniej Wzgórze Nowotki) na przystanek na ulicy Świętojańskiej.


Trolejbus Jelcz 120ME (zdjęcie zrobione w 1995, ale identyczne jeździły w 1992)
[Źródło: Wikipedia]

Tam pożegnałem się z Revisorem i udałem już z buta do domu. Pamiętam jak dziś, że po powrocie chodziłem trochę śnięty po kuchni zastanawiając się "co by tu zjeść i czym ugasić pragnienie", a moja babcia (RIP) mówiła, że powinienem się położyć, bo wyglądam na zmęczonego podróżą =).

Z tego co mówił mi w tamtych czasach Kane... a raczej z tego co pamiętam, to powrót reszty ekipy do Trójmiasta też przebiegał spokojnie. Oczywiście, jak się domyślasz, Czytelniku, zrobiono zrzutkę na bilet ;), zakupiono kilka(-naście) piwek ;P, kanapki. Większość drogi upłynęła na spaniu.

A jeszcze co do noclegów, to zacytuję co mi powiedział: (...) chyba reszta z nas nocowała pokotem w jakiejś szkole czy ośrodku, do którego zawieźli nas autobusem. Pamiętam niezbyt przespaną noc i problemy z organizatorami z powodu fraktali itp.(...)

Jak widać wyjazd w sobotę był, przynajmniej dla mnie, najlepszym rozwiązaniem ;).


Rozdział siedemnasty
Party, party i po party. I co następnie?


Mointain Beer Copy Party było bardzo udane. Cała tajemnicza otoczka zarówno wokół przygotowań, party-place, jak i samego miasta Żywca miała w sobie coś magicznego. Nie ulega wątpliwości, że tej magii dodawał fakt, że byliśmy bardzo młodzi, że Amiga ciągle pięła się na szczyt swoich możliwości i że party było tam, gdzie było. Dzisiaj dodatkowo swoje robi czas, bo po latach pamięta się głównie miłe rzeczy.

Było też pewne, że następne party musi być dobre. Nie było innej opcji. Przyszli organizatorzy nie mogli wypaść słabiej. A demka, jakie ukazały się na ich party potwierdzily, że polska scena ma jeszcze dużo do powiedzenia i do pokazania!

Rozdział osiemnasty - ostatni
Podziękowania


Słowa wielkiego uznania należy skierować pod adresem ówczesnego dyrektora klubu - Włodzimierza Józefa Zwierzyny. Był (jest!) to bardzo miły i energiczny facet, który stawał na przysłowiowej głowie, aby pomóc organizatorom ogarnąć imprezę. Ten gość wierzył i pokładał nadzieję w młodego człowieka, jego talent i nieskrępowane możliwości ekspresyjne. Z tego co pamiętam od organizatorów, to pomagał on że wszystkim jak mógł, z zaciekawieniem nas oczekując, a potem obserwując. Gdyby nie jego pomoc, cierpliwość, stanowczość oraz tolerancja (w stosunku do nas), party wyglądałoby zupełnie inaczej. Dlatego należą mu się wielkie podziękowania. Bez niego amigowa scena nie miałaby takiego party! Oraz polska amigowa scena nie poszłaby w takim kerunku, w jakim poszła.

Dziękuję i serdecznie pozdrawiam tych, którzy byli niezastąpionymi kompanami w tej przygodzie: Kane/Suspect, Pillar/Suspect, Piontal/Suspect^RDST, Art-B/Suspect, Revisor/Brainiax, XTD/ATD^ITD;), Coza/Suspect, Black Conrad / Luzers, Kalosz / Suspect i inni, co wypluwali sobie płuca, siedzieli pod ładnym dachem i pilnowali całego przybytku.

Wielkie dziękuję kieruję do Kane'a za cierpliwość w przekopywaniu strychu, czego owocem są zdjęcia (śrubka, dyskietka...) i... działająca znowu w stu procentach Amiga500! =)..

Podziękowania dla forumowego kolegi Mikecios za zgranie dema Pepsi Drinkers z prawdziwej Amigi.

Wielkie dzięki dla Jazzcata za redakcję i korektę tekstu, nanoszenie poprawek i cierpliwość =).

Dziękuję i Tobie, cny czytelniku, że w dobie "tl;dr" dotarłeś do tych ostatnich linijek. Tekst owy miał być tak naprawdę o 3/4 krótszy, jednak z czasem, jak po sznurku zaczęły wypływać nowe-stare wspomnienia i ostatecznie doszedłem do wniosku, że zbrodnią przeciw Amidze ;) byłoby je przemilczeć i zachować tylko dla siebie.

Przyświecał też taki cel, by czytelnik, zagłębiając się w lekturę zapomniał (choć na chwilę) o otaczającym go świecie i stał się, poczuł się częścią tej opowieści. Czy się to udało - mam taka nadzieję. =) Zdaję sobie również sprawę, że niektóre detale mogą delikatnie odbiegać od rzeczywistości. Na przykład, Dixan05 był wtedy studentem i nie jestem pewien, czy dodzwoniłem się do akademika, czy do domu (bo dzwoniłem w tygodniu)... Takich nieścisłości może być więcej, dlatego autor prosi Czytelnika o wyrozumiałość =P.

Podczas pisania raportu w 25 okrągłą rocznicę Mountain Beer Copy Party w Żywcu autorowi przygrywała orkiestra Smerfów pod batutą Papy Smerfa. No, nie tylko ta orkiestra. Było też i kilku innych muzykantów.

(0) Oglądając polskie dema z tamtych dni zauważyłem coś, co dało mi trochę do myślenia. A mianowicie wielu młodych scenowców przedstawiało swoje opinie i upodobania polityczne. Jednak co interesujące to to, że odbywało się to w sposób tak pewny siebie i radykalny, że aż zastanawiający. Wiedząc, że nie byli oni jeszcze pełnoletni i nawet, ośmielę się stwierdzić, psychicznie jeszcze niedojrzali do świadomego życia w społeczeństwie, można zastanowić się czyje opinię wyrażali. I po co w ogóle poruszano tematy polityczne w demach?! Na żadnej scenie (chodzi o kraj) nie zauważyłem takiego mieszania informatyki z krytyką polityczną. I co niebezpieczne - przekonywania do swoich (oczywiście słusznych) racji. Temat pozostawiam do przemyślenia.

(1) W latach 80-90 na organizowane złoty użytkowników określonych komputerów mówiło się "copy-party". Powodem był fakt, że zlot miał głównie na celu wymianę oprogramowania i doświadczeń, podczas gdy "zawody" (competitions) były organizowane niejako przy okazji. W latach kiedy oprogramowanie stało się bardziej dostępne, termin ten powoli wyewoluował w obecnie używany - demoparty. Osobom, które brały udział w dawnych zlotach, do dziś pozostał zwyczaj używania starego zwrotu.

(2) Przykład grup "zza oceanu" podano umyślnie. Kontynent ten bowiem słynął z tzw. "war-demos". Europa natomiast stawiała na kreatywność i w ten sposób pokazywano, że się potrafi; że potrafi się lepiej niż "oni".

(3) Do starszych Czytelników znających i pamiętających tzw. "przemiany systemowe" po 1989 roku - nie mylić z niesławną spółką o podobnej nazwie. Młodszych, nieznających zagadnienia, zapraszam do Wikipedii - szukać hasła "Art-B spółka" (lub kombinacji tych słów).

(4) Stało się to dokładnie z 31.12.1991 na 1.01.1992. W tamtych odległych już latach średnia pensja miesięczną wynosiła ok. 2.000.000 (dwa miliony) polskich złotych. Proszę sobie więc wyobrazić, drogi Czytelniku, że należało pracować ponad 2,5 miesiąca na etacie, aby kupić komputer - zabawkę. I to nie wydając pieniędzy na nic innego. Zabawkę? No tak, bowiem już wtedy PeCety zaczynały być postrzegane jako te profesjonalne i do pracy i opinia ta stawała się coraz powszechniejsza.
A jeżeli już jesteśmy w temacie cen… Do 31 grudnia 1991 roku cena komputera Commodore 64 wraz ze stacją wynosiła mniej więcej tyle, ile wcześniejsza cena Amigi. C64 kosztował ok. 1.999.999, a stacja dysków do niego ok. 1.499.000. Tak więc był to okres, kiedy wręcz należało (!!!) kupować Amigi. Po 1 stycznia 1992 roku sytuacja wróciła niejako "do normy" i Amiga ponownie była droższa, ku niemałej rozpaczy przyszłych jej posiadaczy.

(5) Czemu "bądź prawie"? Wiąże się z tym stwierdzeniem pewna personalna anegdotka. Otóż pod koniec roku szkolnego 1991/1992 miałem do poprawienia jakąś ocenę czy oceny (tak to wciągnęła mnie Amiga =S). Wszystko ostatecznie jakoś się ułożyło i z trochę niższą średnią niż planowałem dostałem świadectwo. Po rozdaniu, nie chcąc składać go jak list, włożyłem je zwinięte w rulon do bocznej kieszeni marynarki i udałem się z ludźmi z klasy świętować zakończenie roku szkolnego. Jednak wróciwszy do domu zorientowałem się, że świadectwa w kieszeni "ni ma". I co robić? Wiadomo, że, jak to było w zwyczaju, rodzice będą oczywiście chcieli zobaczyć moje oceny i zweryfikować, czy moje słowa na temat stopni zgadzają się z rzeczywistością. Możesz sobie drogi czytelniku wyobrazić jaka zrobili minę, gdy powiedziałem, że nie mam świadectwa ;). Z miejsca padło (oczywiste) pytanie: "Nie zdałeś!! Przyznaj no się bez bicia!" Dwoiłem się i troiłem, by ich przekonać, że wszystko w porządku ;), że świadectwo jest, ale "ma jeden kolega w książkowej nagrodzie", i że niestety go teraz nie ma, bo niestety "właśnie dzisiaj wyjachal" z rodzicami na wakacje. Ale jak wróci to mi odda ;). Wyjazd na party stanął pod jeszcze większym znakiem zapytania. Na szczęście rodzicie (<3) puścili mnie. A świadectwo szkolne? No cóż... Jak się domyślasz, znalazło się. Na szczęście ;). Nie, nie w książce wspomnianego kolegi, ale... przed szkołą. Zostało znalezione przez jakiegoś ucznia (dzięki, uczeń =)) w ostatni dzień szkoły, jeszcze w czerwcu. Świadectwo to, choć trochę "zmęczone", dostałem więc po raz drugi w dzień rozpoczęcia nowego roku szkolnego, we wrześniu =P. Pamiętam, jak zapytałem wychowawczyni, czy mogę teraz iść na dwu-miesięczne, zasłużone wakacje =). Jak się domyślacie pozwoliła mi iść, ale do mojej ławki, grożąc, że jutro przepyta mnie z materiału. Dodatkowo kazała mi ogolić moja "ekstrawagancką bródkę" (cytat dokładny =) wraz z hardXcore'owymi bakami.

(6) Tę niesławną praktykę można jeszcze czasami zaobserwować i dzisiaj. Minie jeszcze trochę czasu zanim Polanin, Lechita czy Pomorca pozbędzie się owej podejrzliwości i strachu, że "ktoś bedzie miał (lepiej), a nie/niż ON".

(7) Jako ciekawostkę podam, że w demie grupy Old Bulls pt. "Damage" zakodowany został wektorowy świat. Ten świat, i tu ta ciekawostka, przedstawia w wielkim skrócie jak wyglądało party place i droga na nie. Klub miał kształt "prawie" ;) taki jak w demku. Inne "udogodnienia" - też =). Choć nie w takim bliskim zasięgu od party-place ;).

Quiz dla Czytelników.

01. Jaki charakterystyczny dla party (!) efekt zakodował Kane / Suspect i umieścił w zwycięskim demku "Immortal Visions"?
02. Dlaczego Dixan05 oraz ekipa z Grace PL w końcu się poddali i nie byli już w stanie upilnować party-zantów? Co było przyczyną?
03. Co miał w siatce XTD/ATD,ITD?
04. Co ukrywał w managerskim neseserze Don Kichot /KTS?
05. Ile kosztował kufel piwa?

Uwaga. Poprzez ten retrospekcyjny artykuł autor ani nie popiera spożycia alkoholu, ani nie reklamuje żadnych marek. Spożywanie etanolu, jak wszystko, jest dla ludzi, jednak jak każdy wie z doświadczenia ;) - w ilościach odpowiedzialnych, nieprzeszkadzających osobom postronnym, jak i własnemu zdrowiu.

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autora zabronione.

komentarzy: 19ostatni: 29.08.2020 22:15
Na stronie SCENA.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem