W końcu mam chwilę na komentarz, bo temat ciekawy (i wielowątkowy).
XTD słusznie zauważył, że scenowa grafika chyba najsłabiej ze wszystkich demoscenowych profesji (no, może poza swapperami
przeszła (a raczej nie przeszła) próbę czasu.
Dobitnie pokazały to prace nad albumem The Masters of Pixel Art, który to wątek poruszył już wyżej Carrion. Jako, że w założeniu miał to być album z cyfrową sztuką, a nie reprodukcjami (poza paroma wyjątkami), autor publikacji (Prowler) natrafił na pewien problem.
Czasem mówił mi wprost, że podczas zbierania materiałów do albumu, po usunięciu z portfolio wszystkich "przerysowanek" jakiegoś znanego grafka o xywie X, to co finalnie zostawało było - nad wyraz – skromne, żeby nie powiedzieć – słabe. Między innymi z tego właśnie powodu, kilku uznanych scenowych grafików nie znalazło się na łamach tej książki. Ale to są już realia współczesne, bo patrzymy na to z dzisiejszej perspektywy.
A prawdą jest, że w starych czasach, o których wspomina XTD, dużo większy ostracyzm czekał kodera, który "podkradł komuś routinkę", czy muzyka, który zrobił cover niż grafika, który przerysował cudzy obrazek i podpisał własną ksywą. Dlaczego tak się działo? To jest bardzo ciekawe pytanie, na które niestety nie mam dobrej odpowiedzi
Jako, że swoją graficzną przygodę zaczynałem w tych czasach mogę tylko starać się odpowiedzieć, jak to wyglądało wtedy z mojej perspektywy.
Jako młokos z podstawówki, którym wtedy byłem, ludzi na scenie - podobnie jak Schizo - uważałem za "Super Bohaterów". Do dziś pamiętam chociażby pewien letni dzień, kiedy ze skrzynki pocztowej drżącymi rękami wydobyłem list od - "najlepszego grafika na świecie", czyli Cougara, zawierający dyskietkę z nowym demem Sanity. Dopiero znacznie później dowiedziałem się o "inspiracjach" Cougara, co na dobre wyleczyło mnie z mitu „Super Bohaterów”.
Nie mniej w tamtych czasach nawet przez myśl mi nie przeszło, że można sobie "dopomóc" urządzeniem typu skaner (było to dla mnie kosmiczne, mityczne i niezmiernie drogie urządzenie znane tylko z kartek Bajtka). O tym, że na scenie część grafików przerysowuje coś tam słyszałem, ale nie widziałem w tym nic złego, Po pierwsze dlatego, że jako „młody adept piksela” wiedziałem, że zmierzenie się z pustym ekranem Deluxe Painta i przerysowanie od zera cudzego rysunku to wprost tytaniczna ilość pracy, Wymagało to ogromnej cierpliwości i (jednak) pewnych umiejętności (przeniesienie cieniowań do ograniczonych pikseli, sensowne zagospodarowanie palety, dylematy w stylu narysowanie realistycznej dłoni na 10 pikselach, antialiasing itd.). Warto też zaznaczyć, że w tych przerysowywanych pracach często wprowadzano rozmaite zmiany, co wnosiło tu jednak jakiś – szczątkowy, ale jednak – aspekt artystyczny.
Po drugie, skoro na scenie nasi "Super Bohaterowie” tak robili i nikt tego nie piętnował, to również i ja naturalnie stałem się w tym względzie konformistą. Dziś ta postawa słabo się broni, ale „taki mieliśmy klimat”. Głębsza refleksja przyszła dopiero później, gdy zacząłem tworzyć pierwsze projekty komercyjne. Kopiowanie przestało mnie wtedy bawić. Nie można jednak zapominać, że takie „ręczne skanowanie” to była doskonała nauka, szlifowanie warsztatu i inspiracja samym zagadnieniem cyfrowej grafiki. Kto wie, czy bez tego backgroundu – dziś - zamiast parać się grafiką, nie sprzedawałbym kebabów na dworcu w Radomiu.
Carrion i Koyot słusznie zauważyli, że grafika scenowa potrzebowała zatem nieco więcej czasu, aby wyjść poza swą fazę embrionalną. Może stało się to za późno, ale lepiej późno niż wcale. Na szczęście od paru ładnych lat na scenie dominują już prace autorskie, często wyśmienite.
ps. Animal rzeczywiście był pionierem, który trochę wyprzedził swoją epokę. W tamtych czasach scena nie była chyba jeszcze gotowa do takiego podejścia do grafiki, jakie on prezentował. Swoją drogą mogę zdradzić, że planujemy za jakiś czas przypomnieć postać Animala na łamach SPPA i przeprowadzić z nim dłuższą rozmowę.
Ostatnia aktualizacja: 18.05.2017 14:42:04 przez slay